Życie to stado dzikich psów. Biegniesz przed siebie, płuca wypluwasz, a za każdym rogiem czai się wściekłe psisko, które próbuje ci przegryźć gardło. Jedno nazywa się rachunki do zapłacenia. Drugie – zadania do wykonania. Trzecie – relacje, które zaniedbałeś. Czwarte – rzeczy, które zawaliłeś. Piąte – zdrowy tryb życia, którego znów nie prowadzisz. Są jeszcze zaległości, niepewność, wojna, kredyty, raty, chorzy rodzice i tak dalej.
A ty jesteś zając. Lecisz, lecisz, zaraz ci serce gardłem wyskoczy. W końcu zaczynasz podejrzewać, że taki już ten pieprzony los, że się biegnie i biegnie. Strach się zatrzymać. I też strach się nad tym wszystkim zastanawiać, bo zygzakujesz przez to życie i coraz mniej go zostaje, i się zaczynasz bać starości, i sobie zadajesz różne pytania o życie i śmierć, i to cię już całkowicie rozwala.