Boję się być w tym mieszkaniu, za które już nie jestem w stanie płacić. Gdy wracam z pracy, to chyłkiem, w strachu, że ktoś mnie dopadnie – mówi Magda, dziennikarka, singielka. 2 mln zł długu, głównie kredyt hipoteczny. Mieszkanie w Warszawie, duże, w ładnej okolicy, za oknem kojące drzewa, staw. Mimo że było drogie, wzięła. Pierwsze raty: 4-5 tys. zł miesięcznie, było ją stać. Skoczyły do 7 tysięcy, dawała radę. Teraz to ponad 10 tysięcy, nie płaci.
– Nie mam z czego, straciłam pracę – opowiada Magda. – Przez jakiś czas w ogóle nie miałam dochodów, teraz mam nieregularne. Początkowo odbierałam telefony, tłumaczyłam się. "Pani zalega". "Wiem, przepraszam, ale nie mam już tamtej dobrze płatnej pracy". Pan na to: "Co pani proponuje?". Mogę spłacać po 2 tysiące. On, że wykluczone. Na co ja, że nie mam więcej. Po dwóch dniach to samo. Tych telefonów, od różnych ludzi, było coraz więcej. Przestałam odbierać. Nie zaglądałam do skrzynki na listy.