Influencerka Lil Masti ogłosiła na swoim Instagramie założenie fundacji. Zgodnie z art. 1 ustawy o fundacjach, podmiot taki może być ustanowiony dla realizacji celów społecznie lub gospodarczo użytecznych. Brzmi jak ironia, bo fundacja ta ma na celu "nie tylko popularyzowanie wizerunku dzieci w przestrzeni publicznej, ale także edukację i ochronę ich praw w cyfrowym świecie". Wydaje się równie spójne, co promowanie diety przez McDonald’s. Jednak pod kątem prawnym wszystko lege artis.
Post o założeniu fundacji wywołał społeczną dyskusję o sharentingu, czyli pokazywaniu przez rodziców treści dotyczących ich dzieci w internecie. Jest to klasyczna sytuacja, w której ludziom myli się spokojne dzieciństwo z dziecięcym contentem.
Dzieci w sieci jeszcze przez narodzinami
Z danych opublikowanych przez Prezesa UODO wynika, że 23 proc. dzieci ma swój ślad cyfrowy w internecie jeszcze przed narodzinami – w postaci zdjęć USG. Aż 81 proc. dzieci poniżej drugiego roku życia ma już opublikowane swoje zdjęcia w sieci, a 5 proc. z nich posiada swój profil przynajmniej w jednym z serwisów społecznościowych. 40 proc. polskich rodziców dokumentuje w internecie dorastanie swoich dzieci, a aż 42 proc. z nich udostępnia je grupie powyżej 200 osób. Średnio rocznie publikują 72 zdjęcia i 24 filmy. To nasuwa jednoznaczną konstatację: Lil Masti ma wyczucie nastojów społecznych precyzyjne niczym papierek lakmusowy. Równie dobrze mogłaby promować drzewa w lesie.
Czas przypomnieć, że dziecko to nie jest narzędzie do budowania zasięgów, a tym bardziej nie jest własnością rodziców do dowolnego użytku. Choć z pewnością wyrzut dopaminy związany z dużą liczbą lajków jest satysfakcjonujący. Ci bardziej znani influencerzy mogą liczyć także na przelewy na rachunek bankowy albo chociaż pieluchy w barterze. Brzmi kusząco, z zaznaczeniem jednak, że rodzic ma przede wszystkim władzę rodzicielską, a dopiero później prawa autorskie do zrobionego zdjęcia. A w kontekście zgody na wykorzystanie wizerunku i to nie jest oczywiste.
Zobacz wideo Teoria spiskowa Romana Giertycha nie trzyma się kupy
Sharenting. Co mówi prawo
Wszystkie działania związane z naszymi latoroślami powinny koncentrować się wokół magicznego wręcz pojęcia "dobra dziecka" (art. 72 Konstytucji RP). Wie to każdy, kto chociaż raz otworzył Kodeks rodzinny i opiekuńczy. Art. 95 § 3 owego kodeksu stanowi, że władza rodzicielska powinna być wykonywana tak, jak tego wymaga dobro dziecka i interes społeczny. To, czy wrzucanie zdjęć swoich potomków do sieci jest realizacją wskazanej wyżej wartości, pozostawiam ocenie Czytelników. W końcu można argumentować, że każda mała księżniczka ma szansę zostać aktorką lub modelką, a kilkulatek następcą Roberta Lewandowskiego. Oczywiście tego życzę. Choć wydaje mi się, być może błędnie, że dziecko chciałoby być zauważone przede wszystkim przez swoich rodziców, a nie przez obcych ludzi scrollujących feed między reklamą środków na potencję, a viralem z tańczącym mopsem.
W prawie rzymskim ojciec miał nad dziećmi patria potestas (władzę ojcowską), która obejmowała bardzo szeroki krąg uprawnień (powiedzielibyśmy: prawo życia i śmierci). Czy ktoś widział jednak pater familias wrzucającego selfie z bąbelkiem? Nie wiem, może to kwestia technologii. Od czasów Asteriksa i Obeliksa nieco się zmieniło. Przedstawiciele doktryny są zgodni, że najmłodszym również przysługują prawa człowieka, a sharenting może je naruszać. W głowie się nie mieści, czego ci prawnicy nie wymyślą.
Nawet jeśli się to komuś nie podoba, dziecko posiada godność (art. 30 Konstytucji RP), prawo do ochrony prywatności (art. 47 Konstytucji RP), prawo do decydowania o swoim życiu – w tym przypadku rozwijające się wraz z wiekiem oraz dojrzałością i naturalnie uzależnione od rodziców, którzy jednak powinni unikać działań, które w przyszłości mogłyby takie prawo naruszać; czy w końcu autonomię informacyjną (art. 51 ust. 1 Konstytucji RP).
Sami rodzice, oprócz praw, mają względem dzieci także obowiązki, jak chociażby wychowywanie dziecka, czy uznanie jego prawnej podmiotowości przy uwzględnieniu stopnia dojrzałości potomka (art. 48 ust. 1 Konstytucji RP). Zgodnie z art. 18 ust. 1 in fine Konwencji o prawach dziecka: najlepsze zabezpieczenie interesów dziecka musi być przedmiotem największej troski rodziców. W żadnym akcie normatywnym nie ma ani słowa o zasięgach opiekunów.
Wizerunek dziecka jest dobrem osobistym
Dla matek i ojców równie bezwzględny jest Kodeks cywilny, który przesądza o tym, że wizerunek jest dobrem osobistym i podlega ochronie prawnej, zaś rozpowszechnianie wizerunku bez zgody może skutkować roszczeniami z tytułu naruszenia dóbr osobistych (art. 23 i 24 Kodeksu cywilnego). Zaś zgodnie z art. 81 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, wymagane jest uzyskanie zezwolenia na rozpowszechnianie wizerunku osoby na nim przedstawionej. Nawet jeśli jest dzieckiem. I oczywiście podniosą się głosy, że najmłodsi nie mogą za siebie decydować, gdyż znajdują się pod władzą rodzicielską i w ogóle od rodziców są uzależnieni. To słuszne podejście, ale przy założeniu, że to matka i ojciec w tej relacji wykazują się większą dojrzałością i roztropnością od dziecka.
Motyw 38 RODO stanowi, że dane osobowe dzieci (a do takich należy wizerunek) wymagają szczególnej ochrony, gdyż najmłodsi mogą być mniej świadomi ryzyka, konsekwencji i praw przysługujących im w związku z przetwarzaniem danych osobowych.
Bez wątpienia: rodzice (oraz opiekunowie prawni) pełnią kluczową rolę w ochronie wizerunku oraz informacji na temat swoich dzieci. Gdyż to oni, zgodnie z art. 95 § 1 w zw. z art. 92 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego w imieniu dziecka będą wyrażali zgodę na rozpowszechnianie wizerunku swoich dzieci (a także informacji o nich). Problem zaczyna się wtedy, gdy dorosłym zaciera się granica pomiędzy dbaniem o dobro dziecka, a zabieganiem o jego markę (co może mieć skutek odwrotny, ale to na marginesie).
Znajdą się oczywiście opiekunowie, którzy będą krzyczeli o prawnych wątpliwościach związanych z publikacją wizerunku dzieci w internecie. Tutaj można nawet podać jeden, koronny argument: skoro prawo nie zabrania wprost publikacji zdjęć swoich dzieci, to znaczy, że jest to dozwolone.
Oczywiście, uwielbiamy takie proste rozwiązania. Jak światła na przejściu dla pieszych. Można albo nie można. Idziesz albo stoisz. I po sprawie. Nie trzeba zbyt dużo wysiłku intelektualnego w to wkładać. A to najważniejsze. Art. 87 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego zobowiązuje rodziców i dzieci do wzajemnego szacunku i wspierania się. Naruszanie dóbr osobistych poprzez publikację informacji, wizerunku, a w szczególności zdjęć ośmieszających – będzie stanowiło podstawę odpowiedzialności prawnej rodziców. Czy ta się zmaterializuje? Będzie zależało głównie od dziecka, które osiągnie pełnoletniość (a co za tym idzie pełną zdolność do czynności prawnych).
Światowy trend pozywania rodziców, za publikację zdjęć, często także dotyczących sytuacji intymnych, zawita również nad Wisłę. Wydaje się to kwestią czasu. O konflikcie Austriaczki z rodzicami, którzy uporczywie wrzucali jej zdjęcia z dzieciństwa do mediów społecznościowych, słyszało wielu z nas.
W Polsce również zapadł głośny wyrok, choć w sprawie karnej (a nie o naruszenie dóbr osobistych). Kwestia dotyczyła ojca, który zrobił dwuletniemu synowi zdjęcie, gdy ten był nagi. Chłopiec jedną ręką trzymał butelkę po piwie, zaś w drugiej swoje przyrodzenie. W odczuciu taty takie zdjęcie miało być zabawne. Ojciec ze specyficznym poczuciem humoru zdjęcie wrzucił na Facebooka, gdzie było ogólnodostępne. Matka, ponieważ o wszystkim dowiedziała się post factum, podjęła kroki prawne. W orzeczeniu, które zapadło w tej sprawie, sąd wskazał, że rodzice powinni działać z należytą ostrożnością – rozpowszechniając zdjęcia swoich dzieci - ponieważ ich działania mogą obfitować w negatywne skutki dla dziecka zarówno obecnie, jak i w przyszłości (por. wyrok Sądu Okręgowego Warszawa - Praga z dnia 25 stycznia 2017 r. w sprawie o sygn. VI Ka 1206/16).
Od sharentingu do troll parentingu jest już naprawdę blisko. A ten drugi, będący celowym wystawianiem dziecka na ośmieszenie, kompromitację lub emocjonalną niewygodę wyłącznie po to, aby zebrać lajki czy udostępnienia, jest szczególnie okrutny. I oczywiście, można odwołać się do odpowiedzialności karnej chociażby za utrwalanie i udostępnianie wizerunku nagiej osoby – zgodnie z art. 191a § 1 kodeksu karnego – co dotyczy oczywiście publikowania zdjęć dzieci. Jednakże wcześniej należy odwołać się do zdrowego rozsądku i chociaż chwilę pomyśleć o tym co będzie rzeczywiście dobre dla dziecka.
Zanim klikniemy pod zdjęciem naszego dziecka "udostępnij" warto dwa razy się zastanowić. I to nie ze względu na prawo czy normy moralne, ale z poczucia zwykłej, rodzicielskiej przyzwoitości. Choć wiadomo, bąbelki dobrze się klikają, o czym nikogo przekonywać nie trzeba.