Marek w jednej chwili odpłynął. "Lekarze na OIOM-ie rozłożyli ręce. »On tego, proszę pani, nie przeżyje«"

1 dzień temu 8

"Aniu, z Markiem coś jest nie tak"

Marek handlował używanymi częściami do samochodów, miał swoją firmę, wspólnika, nieźle sobie radził. Ania pracowała w przedszkolu, zawsze lubiła pracę z dziećmi. Na co dzień byli w domu sami — ich jedyna córka wyjechała z rodzinnej Łomży do Warszawy, na studia. Dni upływały na pracy i wspólnie spędzanych popołudniach. Aż do tamtego poranka, gdy Marek źle się poczuł.

— Mówiłam: nie jedź do pracy, przecież nie musisz. Odpoczniesz trochę i nadrobisz. Ale on się uparł, że klient czeka, że nie będzie tego spotkania odwoływał, że da radę.

Ok. godz. 11 telefon. Dzwoni wspólnik Marka. "Aniu, z Markiem coś jest nie tak. Wiozę go do ciebie".

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Oboje byli przekonani, że to przez cukier. Marek chorował na cukrzycę, czasem poziom glukozy wariował i trzeba było interweniować. Ale Marek pokiwał tylko przecząco głową, trzymał rękę na klatce piersiowej, z trudem oddychał. Był tak osłabiony, że ledwo wszedł po schodach, a przecież mieszkali na parterze. Ania od razu wezwała pogotowie.

Ratownicy, gdy tylko dowiedzieli się o cukrzycy, polecili podać pacjentowi kanapkę albo coś słodkiego. "To nie to. Boli mnie w klatce, czuję, jakby mi siedział na niej jakiś głaz" — ledwo wydusił z siebie Marek. Medycy zrobili EKG i wtedy padło zdanie: "Panie Marku, przeszedł pan zawał".

— Gdy ratownicy wypowiedzieli to zdanie, Marek po prostu odpłynął. Jakby doznał takiego szoku, że jego serce nie wytrzymało — wspomina Ania.

W pokoju zapanował popłoch. Ratownicy stwierdzili zatrzymanie krążenia, ale — jak relacjonuje Ania — reanimacja rozpoczęła się dopiero w karetce. Zanim do mieszkania dostarczono nosze, a mąż trafił do pojazdu, minęło kilka minut. Wtedy najprawdopodobniej doszło do niedotlenienia mózgu.

Marek trafił na OIOM, tam zatrzymał się jeszcze raz. Udało się go uratować, ale świadomości już nie odzyskał. Spędził tam trzy miesiące, trzykrotnie walczył z sepsą. Lekarze odstawili leki, próbowali go wybudzić, ale napotkali ciszę.

— Rozłożyli ręce. "On tego, proszę pani, nie przeżyje". Mówili, żeby się z tym pogodzić, a potem czekali, aż opuścimy szpital. Byłam zrozpaczona — mówi Ania.

"Nie spałam, tylko stałam przy łóżku i na niego patrzyłam"

Prosto ze szpitala Marek trafił na Kondratowicza. Tam, obok Szpitala Bródnowskiego, znajduje się Klinika Budzik dla Dorosłych — oddana w 2023 r. placówka medyczna, w której pacjenci z w stanie minimalnej świadomości zostają poddani terapii ukierunkowanej na "wydobycie" uśpionej przytomności.

Był w fatalnym stanie, bardzo niestabilny. Długo walczył, jednak jest silny i pokonał te trudności. Dziś jest najstabilniejszym pacjentem w Budziku, nawet serce, przez które to wszystko się wydarzyło, jest praktycznie zdrowe. Niestety, świadomość nie drgnęła.

Dzięki temu, że klinika ma podpisany kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia (NFZ), Marek może korzystać ze wsparcia terapeutycznego przez rok, a jeśli są wskazania medyczne — a w jego przypadku są — nawet dłużej, do 15 miesięcy. Co jednak najważniejsze, może być z nim Ania. To daje olbrzymi komfort psychiczny.

— Przez pierwszy miesiąc nie odstępowałam męża na krok. W szpitalu, wiadomo, mogłam być maksymalnie dwie godziny dziennie. Bardzo wtedy za Markiem tęskniłam. W klinice nadrabiałam, nie spałam, tylko stałam przy łóżku i na niego patrzyłam. W końcu lekarz na mnie nakrzyczał, że tak nie wolno, że muszę zadbać o siebie i odpocząć, szczególnie że spuchły mi bardzo nogi. Ale i dziś, choć jestem z Markiem przez cały czas, trudno mi zostawić go na dłużej. Przez jakiś czas zmieniała mnie córka — bym mogła coś załatwić, kupić, pooddychać. Teraz jest w ciąży, więc nie może tu być dłużej niż w odwiedziny, ale radzę sobie.

Marek w śpiączkę zapadł w lutym 2024 r. po rozległym zawale serca

Marek w śpiączkę zapadł w lutym 2024 r. po rozległym zawale sercaArchiwum prywatne

Wstaje codziennie o szóstej rano. Zanim zrobi coś wokół siebie, podłącza Markowi jedzenie, daje lekarstwa (niewymagające wsparcia pielęgniarskiego) i szykuje na rehabilitację. Ta zaczyna się o dziewiątej. Wtedy Ania ma czas na szybkie śniadanie albo jakąś kawę. Dwie godziny intensywnych ćwiczeń z fizjoterapeutami, potem praca z neurologopedą, w międzyczasie krótki spacer, a po szesnastej czas wolny, choć i wtedy pracują we własnym zakresie.

"Wciąż wierzę, że Marek się wybudzi"

Teraz czeka ich powrót do domu. Ania nie boi się, że sobie nie poradzi. — Pobyt w Budziku dużo mi dał. Jestem w stanie zrobić przy mężu niemal wszystko.

Martwi ją coś innego.

— Już od ponad roku nie pracuję i zaczyna mi tego brakować. Wyjść do ludzi, pobyć z dzieciakami. Może chociaż na pół etatu? — zastanawia się, ale od razu dodaje: — Pod warunkiem, że znajdę kogoś zaufanego do opieki. Z kimś niepewnym męża na pewno nie zostawię.

— Czy czuję żal za utraconym życiem, wspólną przyszłością? Nie, absolutnie, oszalałabym, myśląc o tym. Jest, jak jest, trzeba się z tym oswoić. Przyzwyczaiłam się, choć nigdy tego nie zaakceptuję. Skupiam się na tym, by utrzymać męża w jak najlepszym stanie, żeby zobaczyć choćby minimalny progres. Wciąż wierzę, że Marek się wybudzi.

***

Marek w domu także będzie wymagał specjalistycznej opieki i dalszej rehabilitacji. To wszystko kosztuje. TU możesz pomóc Ani zapewnić mężowi komfort i szansę na postęp terapii.

Przeczytaj źródło