Do NATO mam stosunek wręcz osobisty. Historia Polski w NATO to część mojego życia. Kiedy ponad ćwierć wieku temu rząd Jerzego Buzka negocjował wejście Polski do Paktu Północnoatlantyckiego, byłem korespondentem w Brukseli. Z bliska przyglądałem się temu procesowi, cieszyłem się z każdego przełomu. Muszę przyznać, że 12 marca 1999 r. popłakałem się patrząc jak polska flaga wciągana jest na świeżo wmurowany maszt pod kwaterą główną w Zaventem w Brukseli. Myślałem sobie wówczas, że po raz pierwszy od wielu wieków znaleźliśmy się w gronie zwycięzców, że nikt i nic nam teraz już nie zagrozi. Dziś wiem, że było to myślenie życzeniowe, mocno naiwne. Nic na świecie nie jest przecież na zawsze.
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Przed szczytem w Hadze miałem wątpliwości czy NATO przetrwa prezydenturę Trumpa. Teraz jestem nieco spokojniejszy o przyszłość sojuszu, ale przestrzegałbym przed nadmiernym optymizmem. O sojusznikach nie możemy zapominać, ale musimy też pamiętać o budowaniu własnej siły. Nawet jeśli miałoby to oznaczać niepopularne decyzje.