Kralka: Za 3 lata głosować będzie pokolenie posmoleńskie. Oni nie chcą waszej Polski

1 dzień temu 7
Jakub Kralka
Jakub Kralka

W tym samym czasie swoich prac dyplomowych będą bronili ludzie niepamiętający już okresu, gdy wprost stworzona dla siebie koalicja POPiS-u miała wyrwać Polskę z postkomunistycznych rąk Leszka Millera.

W historii wiele dobrych rzeczy wynikało z wewnętrznej, napiętej rywalizacji, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w polskim wariancie ten symboliczny "railroad race" zbyt mocno sprowadził się do tego, co ktoś powiedział, a nie – co zrobił dla Polski. Wokół obu wektorów POPiS-u urosły fanatyczne bojówki partyjne, zainteresowane zgnębieniem, pogrążeniem i obrażeniem przeciwnika. Bardzo oddane polityce, zupełnie niezainteresowane administrowaniem.

Parafrazując podsłuchanego Bartłomieja Sienkiewicza, ale w odniesieniu do działaczy dwóch największych partii i ich oddanych miłośników w mediach społecznościowych: to jest chłop z Anatolii – prymityw, który jeśli dostanie rozkaz być miłosiernym, stanie się najbardziej miłosiernym człowiekiem na świecie. A jeśli dostanie rozkaz, by być najbardziej okrutnym, dokona takich okrucieństw, jakich świat nie widział. Moherowe berety, Silni Razem – różne nazwy, różne obozy, wciąż jedno zjawisko. Jedno jest pewne: to jest Anatolia.

Ja takiej Polski nie chcę.

I takiej Polski nie chce też młode pokolenie

W polskiej piłce funkcjonuje pojęcie młodego talentu, które bez cienia skrępowania kieruje się pod adresem 25-letnich piłkarzy. Na świecie Alexandre Pato, Adriano czy Jack Wilshere byli w tym wieku już po drugiej stronie rzeki.

Młodym talentem w naszej polityce nieprzerwanie od piętnastu lat pozostaje Rafał Trzaskowski. Z perspektywy 68-letniego wyborcy lub lidera obozu politycznego może to być w pewnym sensie prawdą. Ale nowemu pokoleniu – a w zasadzie trzem nowym pokoleniom, które są od niego młodsze – kojarzy się przede wszystkim jako ten pan, który raz na kilka lat pojawia się, by nagrać TikToka w tramwaju i krótko potem przegrać wybory z coraz bardziej brawurowymi wyzwaniami personalnymi, jakie sam sobie stawia Jarosław Kaczyński.

W najmłodszej grupie wiekowej 18–29 lat w ostatnich wyborach prezydenckich 53,2 proc. głosów uzyskał Karol Nawrocki, a 46,8 proc. Rafał Trzaskowski. Jeszcze ciekawiej było w pierwszej turze, gdy obaj panowie musieli w dużej mierze ustąpić Sławomirowi Mentzenowi (34,9 proc.) i Adrianowi Zandbergowi (19,8 proc.). Nie przeceniałbym jednak tych danych bezrefleksyjnie – w 2015 roku ta sama grupa wiekowa jeszcze tłumniej poparła Pawła Kukiza (41,1 proc.).

Z szacunku dla czytelników nie będę tłumaczył oczywistości, dlaczego młodzi chętniej popierają kandydatów świeżych, nieco antysystemowych i skrajniejszych światopoglądowo. Chciałbym jednak skupić się na tym, że tym razem nie musi to być trend incydentalny i tymczasowy.

POPiS nie ma na siebie pomysłu

Kiedy kilka dni temu w sieci było głośno o Bogdanie Rymanowskim, nieco obok tego kontekstu ktoś wrzucił na X-a filmik z jego gośćmi z programu publicystycznego z 1995 roku. Jacek Grzeszak, radny warszawskiego Mokotowa, trafnie zdiagnozował jeden z poważnych problemów współczesnej Polski: "Prowadzący 28 lat, a wśród gości – były premier (35 l.), prezes głównej partii prawicowej (32 l.) i kilku starszych polityków (koło 40-tki). Teraz to byłby format z gatunku Młodzież kontra".

Osoby z tamtego pokolenia zabetonowały scenę polityczną. Ale też nie bardzo ma kto im rzucić rękawicę. Ktoś się przykleił do astronauty i krzyczy "lecimy", ktoś inny wozi ziemniaki do domu pomocy społecznej i robi wokół tego taką aurę, jak gdyby właśnie zbudował trzy szpitale. Inna nadzieja tego obozu pisze doktorat, który wygląda jak referat z WOS-u – wszystko pod płaszczykiem samozachwytów lokalnej Anatolii.

Po drugiej stronie sporu politycznego wcale nie jest lepiej. Młodzi mają prowadzić farmy internetowych trolli, a to co i rusz przydarza im się jakaś "hatakumba". No i ten – powiem tylko "Mejza", bo w tym przypadku to jednocześnie nazwisko i nazwa instytucji, którą należałoby natychmiast zdelegalizować. Nawet kiedy taki choćby przyzwoity Tobiasz Bocheński próbuje wyjść poza ramy swojego obozu, publicznie twierdząc, że on w żadne zamachy nie wierzy, to wciąż przegrywa konfrontację ze swoją Anatolią, karnie zesłany do poszukiwania niemieckiego masła na pokładzie polskich samolotów.

Trochę niespodziewanie tę regułę przekreśla młody prezydent Karol Nawrocki, który doskonale rozumie, że historia już została napisana i nikt tego nie zmieni. Dalsze losy Andrzeja Dudy – który bardzo szybko stał się najmniej istotnym prezydentem w historii III RP i jednocześnie youtuberem, który w rekordowym tempie przestał kogokolwiek interesować – są przestrogą przed kompletnym brakiem ambicji w budowaniu politycznego dziedzictwa.

Nie dziwi zatem, że dziś charaktery wykuwają się oddolnie w mniejszych, póki co, inicjatywach politycznych

Jakkolwiek negatywnie by nie oceniano reprezentujących często skrajne stanowiska Zandberga, Zawiszy, Matysiak, Bosaka czy Mentzena, to są to politycy wciąż młodego, jak na warunki polskiej sceny, pokolenia – wykuci w ogniu rywalizacji o wpływy, budowania czegoś od zera i próby sprzedawania swojej wizji. Jakże odmienna to droga i kwalifikacje.

Gdy ich rówieśnicy w Koalicji Obywatelskiej oraz Prawie i Sprawiedliwości przez "robienie polityki" rozumieją, kto napompuje większy balonik na konwencję, kto głośniej skanduje "Donald Tusk" i kto zje więcej kiełbasy na pikniku dla lokalnych działaczy, w POPiS-ie wszystko trzyma się na coraz bardziej wątłych mięśniach Tuska i Kaczyńskiego.

Oddalone od centrum lewica i prawica rosną w siłę, bo aktualnie lepiej diagnozują problemy społeczne. Jako jedyni nie ponoszą odpowiedzialności za to, co było, i mogą powiedzieć wszystko, nie odpowiadając za to, co jest.

W Polsce, gdzie nawet homoseksualiści są czasem konserwatywni (choć nie zawsze wychodzą ze światopoglądowej szafy i na zewnątrz wolą pozować na postępowych liberałów), taki kierunek jest bezpieczniejszy. Dojście do tych wniosków zajęło mało elastycznym i generalnie trudnym we współpracy Razemitom ponad dekadę, ale ich nowy wizerunek i odwoływanie się do tradycji Piłsudskiego to ciekawy zwrot, który może wreszcie pomóc skonsumować nadchodzący wiatr zmian.

Jeszcze prościej mają w Konfederacji, która już dawno przestała mówić o gospodarce, umiejętnie grając na lękach i odrzucając niemal wszystkie konsekwencje zmieniającego się świata. Patrzę czasem w oczy Krzysztofa Bosaka i Sławomira Mentzena i zaczynam mieć wrażenie, że sami zaczynają się delikatnie bać tego, co stworzyli — szczególnie że dla blisko 10 proc. Polaków ich poglądy nawet na obecnym etapie są już niedostatecznie skrajne. Ale to w pewnym sensie popycha ich w stronę centrum.

Młoda prawica i lewica oczywiście za sobą nie przepadają, ale póki co to tylko naturalny konflikt ideologiczny. Jakże odmienny od sporu bardzo do siebie podobnego POPiS-u, gdzie konflikt ma charakter emocjonalny, cywilizacyjny, a momentami wręcz religijny.

Przez ostatnie dekady młodzi Polacy wyrastali z debaty o tym, jakie mają być podatki, ostatecznie zaczepiając się po którejś stronie grawitacji Tuska i Kaczyńskiego. Ale obaj panowie nie mają już tej mocy przyciągania, a ich model rządów był skupiony na usuwaniu potencjalnych następców, ilekroć tylko pojawiali się na horyzoncie.

Przeczytaj źródło