Koszmar Google marzeniem ludzkości? Świat wyszukiwarek liczy na wielką zmianę

12 godziny temu 3
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Na czym zarabia Google? Przede wszystkim na reklamach – zarówno tych rozprzestrzenionych po stronach internetowych w ramach Ads by Google, jak i tych umieszczonych w wynikach wyszukiwania… choć lepszym określeniem byłoby przyznanie, że te znajdują się nad wynikami wyszukiwania. Jeszcze w 2023 roku przychody z reklam wynosiły 264,59 miliarda dolarów. Jest to znacząca większość przychodów, które w tym samym roku wyniosły 305,63 miliarda dolarów.

Taki rezultat nie bierze się znikąd, w końcu Google dominuje na rynku wyszukiwarek w wielu miejscach na świecie. Amerykański Departament Sprawiedliwości (DOJ) uznał, że ta gałąź biznesu konglomeratu Alphabet spełnia założenia monopolu, a w dodatku amerykańska firma robiła wszystko, by ten stan utrzymać. Ostatnie przesłuchania odwoławcze pod koniec maja pokazują, że na szali stoi spora część biznesu, który może zostać zdemonopolizowany. Wcześniej mówiło się o sprzedaży przeglądarki Google Chrome, jednak na tacę trafił inny pomysł i to taki, który oprócz zagrożenia atrakcyjności wyszukiwarki mógłby nam zdradzić sporo z jej kulisów.

Indeksowanie Google decyduje o jego sukcesie. A gdyby tak powierzyć je innym graczom?

Przejęcie przeglądarki Chrome mogłoby zmienić układ sił na rynku przeglądarek, ale firma najpewniej niedługo po tym stworzyłaby nowy produkt, który w oparciu o Chromium zdobyłby znaczną część rynku. To trochę taki ekwiwalent sytuacji, w której grupa Coca-Cola po zakończeniu współpracy z Nestle musiała pozbyć się marki Nestea i w efekcie powstały napoje Fuze Tea, które szybko zajęły sklepowe półki i lodówki w restauracjach na całym świecie. Dlatego też amerykański Departament Sprawiedliwości chce uderzyć tam, gdzie Google może zaboleć najmocniej.

Kontynuując tę napojową metaforę, byłoby to coś w rodzaju ujawnienia receptury Coca-Coli. Chodzi bowiem o upublicznienie indeksu stron oraz algorytmu wyszukiwania, które Google przez lata skrupulatnie tworzyło oraz dopieszczało. Podczas składania zeznań CEO firmy, Sundar Pichai, był stanowczo zaniepokojony tym pomysłem (via Ars Technica) i stwierdził, że nie będzie to nic lepszego od spin-offu wyszukiwarki Google. W komunikatach firmy czasem mówi się o tym procesie jak o “white label”.

Wyszukiwarka GoogleWyszukiwarka Google to stały krajobraz internetu już od kilkudziesięciu lat

Czym właściwie jest “white label”? To coś, co dzieje się na rynku chociażby produktów spożywczych czy kosmetycznych już od wielu lat. Będąc w popularnym dyskoncie niejednokrotnie możecie znaleźć chociażby masło o tym samym składzie, pochodzące z tego samego zakładu mleczarskiego, ale tańsze o kilkadziesiąt groszy. Dzięki white labelingowi dystrybucją takiego produktu o tym samej podstawie zajmuje się inna firma, która dokłada do niego swoje opakowanie i własne rozwiązania dystrybucyjne.

Jakie korzyści dałby taki proces w przypadku dostępu do metod indeksowania oraz algorytmu wyszukiwania? Inni gracze mogliby podszkolić swoje rozwiązania tak, by jeszcze lepiej ukazywały wyniki wyszukiwania. Być może zdecydowaliby się także na mniejszą ilość reklam niż widzimy to obecnie w przypadku wyszukiwarki Google. Twórcy stron internetowych oraz wydawcy mogliby w większym stopniu dopasowywać je do silnika wyszukiwarki. Być może udałoby się zwalczyć częściową niemoc Google’a, jaką dało się odczuć w przypadku niektórych wyszukiwań w ostatnich miesiącach.

Google stworzył przez dekady jedną z najpokaźniejszych bibliotek witryn internetowych, a w dodatku w porównaniu do innych bibliotek ma także dobrych bibliotekarzy (algorytm), którzy sprawnie przeszukują zasoby celem dostarczenia poszukiwanej lektury. Oczywiście ta sytuacja w ostatnich miesiącach, częściowo poprzez napływ treści generowanych przez AI, uległa pogorszeniu. Nie zmienia to jednak faktu, że Google wykorzystuje wiodącą pozycję do kształtowania rynku wydawniczego w sieci i nie da się łatwo wypisać ze świata, w którym to ta wyszukiwarka dyktuje warunki. Indeksy Binga czy Brave, innych istotnych graczy, nie operują na tak dużej skali danych.

Dlatego tym bardziej Alphabet ma czego się obawiać, ale to nie łamie ducha amerykańskich organów sprawiedliwości, które dążą ku postawienia na swoim.

Następca wyszukiwarki Google może wyrosnąć na jej fundamentach

Amerykański Departament Sprawiedliwości może otworzyć ogromne drzwi, przez które przeszłaby nie tylko konkurencja, ale i wiele organizacji pożytku publicznego. Dostęp do narzędzi Google mógłby pozwolić miastom na kompleksowe zarządzanie witrynami. Do tego mogłyby powstawać lepsze wyszukiwarki skupione tylko na konkretnych gałęziach zainteresowań, na przykład gromadzące informacje na temat napraw motocykli. Indeksowanie Google oraz potencjał jego algorytmu mogą zmienić kształt rynku i faktycznie rozwinąć skrzydła konkurencji, nawet gdyby Google pobierał opłaty za dostęp do rozwiązań.

Taki plan nie jest jednak idealny dla tych, którzy rozwijają własne indeksowanie: Bing od Microsoftu oraz wyszukiwarki Brave. Zapotrzebowanie na ich produkty byłoby z pewnością mniejsze. Paradoksalnie, mogłaby się przy tym zmniejszyć różnorodność rozwiązań na rynku. W dalszej perspektywie sytuacja może przypominać rynek przeglądarek. Jest na nim sporo produktów opartych o jądro Chromium, a to jest rozwijane w znacznym stopniu przez Google. Nie ma w pełni dobrych rozwiązań, ale już w sierpniu poznamy plan amerykańskich instytucji na to, żeby Google nie stało na pozycji monopolisty.

Przeczytaj źródło