Kościół utrącił komisję ds. pedofilii. "Episkopat boi się, że przyjdzie drugie uderzenie"

4 dni temu 9

Daniel Drob, Gazeta.pl: Wielkie oburzenie na prawicy, bo kardynał Grzegorz Ryś wstawił się w liście pasterskim za migrantami. Spodziewał się pan tego głosu? W wywiadzie rzece z Arturem Nowakiem krytykuje pan milczenie metropolity łódzkiego.

Prof. Tadeusz Bartoś: Przy czym odnosiłem się do milczenia episkopatu za poprzednich rządów - do braku reakcji na łamanie praw człowieka czy niszczenie sądownictwa. Przy równoczesnych, dodajmy, transferach pieniędzy na różne inwestycje kościelne. Można więc było odnieść wrażenie - co chyba najdosadniej ujął Stefan Niesiołowski - że Kościół po prostu się sprzedał konkretnej partii politycznej. Kardynał Ryś tych spraw w ogóle nie poruszał, choć, jako historyk Kościoła, jest najlepiej w polskim episkopacie przygotowany, by o nich mówić.

Jest zgoda co do tego, że Kościół powinien trzymać się z daleka od partyjnej nawalanki.

Episkopat co do zasady nie powinien bezpośrednio mieszać się do polityki, ale przecież nie chodzi o to, żeby księża pisali albo mówili: "Ziobro, przestań robić burdel w sądownictwie". Biskupi mają swój kościelny język, dyplomatyczny, odpowiedni do takich spraw. W komunikacie mogłaby być mowa o tym, że każdy ma prawo do sprawiedliwego sądu. Do tego oczywiście niezbędne są kościelne dokumenty, encykliki, wystąpienia papieża. Chodzi o podjęcie z dystansu refleksji nad życiem politycznym. Tak było w czasach PRL za sprawą listów kard. Stefana Wyszyńskiego. Dzisiaj tego nie ma.

Zobacz wideo Tusk ogłosił rekonstrukcję rządu! Zaapelował do dziennikarzy

Polityczne wzmożenie widać po stronie twardogłowych przedstawicieli Kościoła. Biskup Wiesław Mering na Jasnej Górze mówi o "politycznych gangsterach" u władzy i niszczeniu szkoły przez "barbarię". Biskup Antoni Długosz z kolei straszy migrantami i chwali patrole Roberta Bąkiewicza, które nakręcają histerię wobec obcokrajowców.

To jest emanacja bardzo niskiego poziomu intelektualnego i teologicznego w episkopacie. "Nie będzie Polak Niemcowi bratem" - mówi biskup Mering. Przecież to są słowa wręcz żulerskie, nie mają nic wspólnego z tym dyplomatycznym językiem, którym Kościół powinien się komunikować. Gdzie uprzejmość, jakiś elementarny szacunek do ludzi, kultura? Trzeba otwarcie powiedzieć, że stan intelektualny biskupów i ich częsty brak ogłady, to w dużej mierze dorobek Jana Pawła II i nuncjusza Józefa Kowalczyka. W znacznym stopniu to oni wybrali tych biskupów. A przecież w gruncie rzeczy sprawa wydaje się prosta - chodzi o to, żeby ci ludzie znali doktrynę Kościoła i mniej więcej się jej trzymali. Część biskupów więc albo tej doktryny nie zna, albo zna, ale ma ją gdzieś. A może jest trochę tego, i trochę tego. Faktem jest, że episkopat już dawno powinien wystosować oficjalny list - napisany swoim dyplomatycznym językiem - że Kościół jest dla wszystkich, nie miesza się do bieżącego sporu partyjnego, szczególnie w kampanii wyborczej. Tego rodzaju komunikat powinien powstać lata temu. Nie powstał, pewnie po części ze względu na kompetencje intelektualne kierownictwa episkopatu, a po części dlatego że część biskupów dobrze się czuje w roli agitatorów politycznych. Ambona wedle kościelnej nauki nie może być miejscem politycznej agitacji, to jest złamanie podstawowych kościelnych reguł.

List kard. Rysia pojawił się po antyimigranckich wypowiedziach wspomnianych biskupów. Widzi pan w tym walkę frakcji w polskim episkopacie?

Uważam, że kard. Ryś wcześniej milczał, bo kierował się zasadą jedności Kościoła. Teraz mógł uznać, że miarka się przebrała. Było po drodze sporo antysemickich wybryków, nagonka na obcokrajowców, do tego doszła sprawa komisji episkopatu ds. pedofilii. Być może kardynał doszedł do wniosku, że skoro zajmuje stanowisko w tej kwestii, to przy okazji weźmie w obronę migrantów. Natomiast nie przesadzałbym z tą frakcyjnością w Kościele. Jest kardynał Ryś, jest abp Wojciech Polak, bp Krzysztof Zadarko i pewnie jeszcze kilku, ale po pierwsze, na tle całego Kościoła w Polsce to jest marginalna grupa, a po drugie ich głosy nie przenikają do opinii publicznej.

Były wielkie oczekiwania wobec zapowiadanej komisji badającej pedofilię w Kościele. Dzisiaj już wiemy, że pierwotny zamysł, by powołać zespół niezależnych ekspertów, został wyrzucony do kosza. To koniec nadziei na dogłębne zbadanie przypadków wykorzystywania seksualnego w Kościele?

Episkopat chce utrącić wszelkie próby rzetelnego zajęcia się problemem, ale teraz nogę między drzwi a futrynę włożył kardynał Ryś.

Który w tym samym liście, w którym bronił migrantów przed hejtem, poinformował, że sam powoła komisję ds. pedofilii na terenie archidiecezji łódzkiej.

Co nie zmienia faktu, że ta ogólnopolska komisja będzie fasadowa, ale jakaś powstać musi. Nie mam w tej kwestii wątpliwości.

Episkopat się wystraszył?

Tak. Najpewniej okazało się, że kosz ze sprawami pedofilskimi jest pełny, inaczej nie baliby się tej komisji tak bardzo. W episkopacie jest świadomość, że znowu mogą wyjść sprawy, które uderzą w biskupów, emerytowanych biskupów i ich kolegów. Istnieje ryzyko, że przyszłoby drugie uderzenie. Pierwszym była fala publikacji w mediach, między innymi filmy braci Sekielskich, po których przetoczyła się szeroka dyskusja na temat odpowiedzialności Kościoła za pedofilię.

A na pokrzywdzonych nie ma miejsca w tej logice kierownictwa Kościoła?

Jak widać, kwestia dobrostanu ofiar nie gra roli. Mówią o niej między innymi kardynał Ryś i arcybiskup Polak - absolutnie nie mam powodu, by wątpić w ich szczere intencje - ale to jest drugi plan. Na pierwszym są własne interesy. Zresztą, mówi się o tym, że na czerwcowym posiedzeniu KEP punkt dotyczący komisji dołożono pod nieobecność kard. Rysia. To są jakieś mafijne metody.

Wcześniej Rada Prawna KEP podnosiła obawy, że ustalenia komisji mogą otworzyć furtkę do kolejnych pozwów.

To jest kolejny argument za tym, żeby stworzyć wydmuszkę, a nie prawdziwy zespół. A przecież episkopat mógłby powołać fundusz na zadośćuczynienia, żeby oddalić groźbę pozwów. Chyba że nie zdajemy sobie sprawy ze skali i tych spraw jest na tyle dużo, iż nawet polski Kościół, dość majętny, może nie być w stanie zaspokoić wszystkich roszczeń. Z punktu widzenia hierarchów ta strategia może wydawać słuszna: czekać aż przyschnie, nie roztrząsać. W kraju, gdzie istnieją wolne media, na dłuższą metę to jest samobójcza strategia.

Może wszelkie niewygodne dla kleru zmiany po prostu nie są możliwe? Pan sam stwierdził, że "wszelkie zabiegi krytyczne, reformacyjne służą utrzymaniu systemu" i "mogą mieć funkcję marketingową albo wyłącznie korekcyjną".

Mówiłem to w kontekście celibatu. Pomimo oczywistości tego, że przymusowy celibat jest czymś absolutnie niewłaściwym, nadal się go utrzymuje. Dlaczego? Bo on cementuje grupę i sprawia, że kasta jest szczelnie zamknięta. Zniesienie celibatu by ją rozsadziło. W przypadku utrącenia komisji wyjaśniającej nadużycia mamy zaś sytuację, w który episkopat działa całkowicie sprzecznie z zasadami dotyczącymi zarządzania kryzysowego. Wiadomo przecież, że media prędzej czy później ujawnią kolejne przypadki nadużyć seksualnych, razem z całą historią ukrywania. To jest jak ropiejąca rana. Zamiast przeciąć jednym pociągnięciem skalpela, biskupi przykładają plastry i rana ciągle się jątrzy.

Liczba wiernych uczestniczących w mszach świętych spada. Ostatni raz odsetek osób uczestniczących w mszy przekraczał 30 proc. przed pandemią. Może hierarchowie widzą problem odpływu wiernych i wychodzą z założenia, że lepiej się okopać na pozycjach i jakoś przeczekać niż cokolwiek reformować.

Nie wykluczam, że Kościół obrał taką długoterminową strategię. W końcu księża muszą z czegoś żyć, a w perspektywie kolejnych 30 lat może się okazać, że nie ma ludzi, którzy dadzą im pieniądze. Stąd zapewne te rozmaite inwestycje, typowo biznesowe przedsięwzięcia, które pozwolą przetrwać, gdy już nikt nie będzie dawał na tacę. To nie jest kwestia wyłącznie zniechęcenia Kościołem, ale przede wszystkim demografii. Niż demograficzny sprawi, że w ciągu najbliższych dekad przynajmniej część kościołów będzie trzeba zamknąć. Jak się ma perspektywę braku środków do życia, sprawy związane z chrystianizacją i zaspokajaniem potrzeb duchowych wiernych stają się mniej istotne.

Kryzys Kościoła objawia się też w braku powołań. Seminaria duchowne pustoszeją. Pan jako jeden z czynników, choć oczywiście niejedyny, wskazuje fakt, że geje mogą funkcjonować w życiu publicznym, a zatem nie muszą się kryć z orientacją.

To jest jest teza z "Sodomy" Frédérica Martela, który przygląda się Włochom lat 60. i 70., a więc społeczeństwu bardzo konserwatywnemu, gdzie homoseksualność była czymś nie do pomyślenia. Jedynym ratunkiem dla geja była droga kościelna. Jako ksiądz mógł być spokojny, że nikt nie będzie patrzył podejrzliwie na brak żony. Oczywiście z różnych powodów ludzie zostają księżmi i osoba homoseksualna jak najbardziej może wybrać taką drogę ze szczerej miłości do Boga, nie musi stać za tym wyborem jakaś taktyka. Niemniej jednak, w momencie, gdy społeczeństwo się zliberalizowało, ten mechanizm - ukrywanie swojej homoseksualności w Kościele - przestał działać, więc w jakimś stopniu motywacja, by zostać księdzem, też osłabła.

Kościół zaniknie?

Spójrzmy na to, jakie potrzeby wierni realizują, chodząc do kościoła. Pierwsza to potrzeba uczestniczenia we wspólnocie - na przykład poprzez wspólną modlitwę czy śpiewanie religijnych pieśni. Za sprawą tej wspólnotowości wokół parafii nierzadko koncentruje się życie społeczne na wsi, dlatego uważam, że dla Kościoła tak dużym zagrożeniem jest dobrze zarządzany dom kultury w małej miejscowości, gdzie organizowane są różne aktywności, spotkania dla dzieci, młodzieży, seniorów. Ksiądz wtedy nadal sobie odprawia msze, ktoś na te mszy jeszcze chodzi, ale duchowny już nie jest w centrum życia lokalnej wspólnoty. Druga potrzeba to potrzeba opowieści. Religia zawsze była opowiadaniem jakiejś historii. Książek już ludzie w większości nie czytają, ale oglądają filmy. Druga potrzeba jest więc także zaspokojona. Trzeciej potrzeby, czyli obcowania z nadzwyczajnym wydarzeniem - zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa na przykład - raczej nie da się bez religii zaspokoić. Dlatego w jakiejś formie Kościół zawsze będzie obecny.

Tadeusz Bartoś - filozof i teolog, publicysta, byly dominikanin. 29 lipca ukaże się książka Bartosia i Artura Nowaka "Bóg odszedł z poczuciem winy".

Przeczytaj źródło