Czasem historia ma szczęśliwe zakończenie. Czasem powstaje firma, która rośnie i staje się symbolem sukcesu. Ale bywa też tak, że po pierwszym zachwycie zaczynają się tarcia – różnice wizji, niejasne ustalenia, emocje i realne ryzyka dla twórcy technologii.
O tym mniej sielankowym wariancie opowiada dr Łukasz Żrodowski – naukowiec związany z Politechniką Warszawską i Carnegie Mellon University, wcześniej wspólnik spółki 3D Lab. Jego historia nie toczy się dziś w sądach, bo ten etap ma za sobą, ale pokazuje mechanizmy, które mogą dotknąć każdego młodego fundera.
Od problemu w doktoracie do pomysłu na biznes
Początek był typowo naukowy. Żrodowski pracował nad doktoratem związanym z drukiem 3D z metali. To wymagająca technologia – stosowana w przemyśle lotniczym, medycznym czy narzędziowym – a kluczowy w niej jest proszek metaliczny. Problem w tym, że jego wytwarzanie jest kosztowne, a badaczom często brakuje materiału.
Szukał więc wyjścia. Znalazł w literaturze technologię z lat 60. i 70., która kiedyś nie przyjęła się szeroko, ale dawała szansę na szybsze i tańsze tworzenie proszków. Odtworzył ją i dopasował do współczesnych potrzeb. Prototyp powstał na Politechnice Warszawskiej.
W międzyczasie poznał spółkę 3D Lab. Ona działała w branży druku 3D, choć nie od strony materiałowej. Zaczęli współpracować. Atmosfera była dobra, a pomysł wydawał się obiecujący.
Pierwsze sygnały, że wizje zaczynają się rozmijać
Choć współpracę można było sformalizować wcześniej, stało się to dopiero wtedy, gdy na horyzoncie pojawiły się pierwsze pieniądze od inwestora. Żrodowski został wspólnikiem spółki dopiero tuż przed podpisaniem umowy inwestycyjnej z funduszem Altamira.
Tu zaczęły się problemy.
Technologia dla niego była narzędziem. Czymś praktycznym, co ma rozwiązywać realne problemy badaczy i przemysłu. Po drugiej stronie – jak mówi – rosło przekonanie, że najważniejsze jest „opakowanie” projektu i wykorzystanie medialnego zainteresowania drukiem 3D. Wizje rozwoju przestały się zbiegać.
Konflikt narastał, a po wejściu inwestora zamiast stabilizacji nastąpiło pogorszenie relacji. W sierpniu 2018 roku, zaledwie miesiąc po podpisaniu umowy, Żrodowski dostał informację, że zostaje odsunięty od projektu.
Odejście i najtrudniejszy etap: walka o możliwość… pracy naukowej
Najbardziej zaskakujące wydarzenia miały dopiero nadejść.
Po odejściu ze spółki nie toczył otwartej wojny. Zaproponował, że sprzeda swoje udziały po nominale i zostawi technologię firmie, jeśli pozwolą mu spokojnie zakończyć doktorat i działać jako niezależny naukowiec. Zamiast tego dostał wymaganie, które trudno nawet uznać za realne: zakaz prowadzenia badań nad technologią, którą zajmował się od lat.
Fundusz i spółka zaczęli wysyłać kolejne pisma i wnioski prawne. Procesy dotyczyły m.in. rzekomego naruszenia zakazów umownych czy kwestii zbycia udziałów. Do instytucji, z którymi współpracował, trafiały pisma podważające jego wiarygodność. Nawet jego ojciec – współautor artykułu naukowego – miał mieć wszczęte postępowanie dyscyplinarne.
Dopiero wsparcie Politechniki Warszawskiej przerwało ten etap. Uczelnia weszła do postępowania i jasno stwierdziła, że żaden prywatny podmiot nie może zakazywać badań naukowych. Sąd podzielił tę opinię.
Powrót na własną ścieżkę
Kiedy sytuacja wróciła do normalnych ram, Żrodowski zdecydował się na nowe otwarcie. Wykorzystując doświadczenia z wcześniejszej technologii, wylicencjonował od Politechniki patenty i założył własną spółkę typu spin-off razem z uczelnią.
Nie zbudował jej jako konkurencji dla poprzedniego projektu – przynajmniej nie w zamierzeniu. Chodziło o to, by wreszcie móc pracować zgodnie z własną wizją, uczciwie i bez konfliktów, które wyczerpują energię szybciej niż prace laboratoryjne.
Co mówi ta historia
Nie jest to opowieść o złych inwestorach i dobrym naukowcu ani odwrotnie. To historia o braku równowagi między stronami, które powinny grać do jednej bramki.
Z rozmowy wyłaniają się trzy ważne wnioski:
1. Nauka i biznes to dwa światy, które często nie mówią tym samym językiem.
Naukowiec myśli w kategoriach prawdy i użyteczności. Inwestor w kategoriach rynku i tempa. Jeszcze trudniej, gdy technologia dopiero powstaje i wszystko jest na etapie wizji.
2. Twórcy zwykle są zbyt związani emocjonalnie z projektem.
To naturalne – poświęcają mu lata życia. Ale z tego powodu łatwo podpisują niekorzystne umowy, odkładają formalności i wierzą, że „wszyscy chcą dobrze”.
3. Bez wiedzy prawnej ryzyko jest ogromne.
Żrodowski mówi otwarcie: musiał później pójść na aplikację rzecznikowską, żeby zrozumieć, jak wyglądały mechanizmy, które go wtedy dotknęły. Wielu młodych founderów – jak dodaje – popełnia podobne błędy.
Dlaczego warto tę historię znać
Bo podobnych jest wiele. Część kończy się sukcesem. Inne kończą się latami sporów, zmarnowaną energią i poczuciem, że ktoś próbuje odebrać twórcy prawo do jego własnej pracy.
Historia dr Łukasza Żrodowskiego pokazuje, że wejście w biznes z poziomu uczelni wymaga nie tylko technologii. Wymaga świadomości prawnej, dobrego doradztwa i jasnych zasad współpracy. Bo gdy pieniądze wchodzą do gry, same dobre intencje już nie wystarczają.
A przede wszystkim pokazuje, że nawet gdy relacje się psują, twórca może zacząć od nowa. I zrobić to lepiej, mądrzej i na własnych warunkach.

1 dzień temu
9





English (US) ·
Polish (PL) ·