Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
"Tamtego ranka robotnicy i robotnice zebrali się na dziedzińcu. Baliśmy się ponownego nalotu. Poszliśmy do Saliha al-Mutawwa’a, dyrektora fabryki chipsów, błagaliśmy, żeby pozwolił nam się rozejść. Zaczął grozić: »Kto opuści fabrykę, nie wróci już do pracy«. Nie skończył jeszcze mówić, gdy na fabrykę spadła rakieta. Moja siostra Faiza i jedenaścioro pracowników i pracownic spłonęło żywcem" — to jedna z historii z sierpnia 2016 r., gdy samoloty arabskiej koalicji dokonały nalotu na fabrykę chipsów w Sanie, stolicy Jemenu. Do dziś w tym kraju toczy się wojna domowa.
- Publikujemy fragment książki "Co zostawiliście za sobą?" jemeńskiej pisarki Buszry al-Maktari
- To historia o jednym z najtragiczniejszych i najbardziej przemilczanych współczesnych konfliktów zbrojnych
- W 2014 r. w Jemenie wybuchła wojna, która trwa do dziś. W jej wyniku zginęło 150 tys. ludzi, głód towarzyszący konfliktowi pochłonął zaś ponad 220 tys. ofiar
- Rok po wybuchu wojny Buszra al-Maktari postanowiła udokumentować cierpienie cywilów i, zainspirowana reportażami Swietłany Aleksijewicz, przez dwa lata jeździła po kraju z narażeniem życia, by zebrać ponad 400 świadectw
"Co zostawiliście za sobą?" Foto: ArtRage
Osmalony srebrny pierścionek
Szeroko otwartymi oczami patrzę na płomienie, widzę przed sobą piekło. Widziałam, jak uciekali. Robotnicy i robotnice, kierownicy robót, ogrodnik, same znajome twarze, codziennie rozmawiałam z nimi podczas swoich zmian w fabryce. Wydawało się, jakby stracili rozum. Biegli, próbując się uratować. Nie pamiętam teraz ich imion, wiele rzeczy zapomniałam. Dobrze pamiętam ten ścisk, jak się popychali, uciekając na dziedziniec, a kiedy spadły tam odłamki, tłoczyli się przy głównej bramie prowadzącej na ulicę. Jeden z nich, chroniąc głowę, powtarzał: "O Boże!". Od tamtego nieszczęsnego poranka wciąż słyszę chrzęst ich stóp na żwirze. Najpierw biegłam bez zastanowienia, tak jak oni, ale w połowie drogi, kiedy pożar został już za mną, coś ścisnęło mi serce. Przypomniałam sobie, że moja siostra Faiza nie biegnie razem ze wszystkimi i że została tam, w fabryce chipsów.
Spalone obrazy przepływają mi przez głowę: życie, smutna twarz ojca, twarz matki, lament płaczek w naszym domu, ale teraz są ze mną twarze ludzi uciekających tamtego poranka. Biegłam w kierunku fabryki, błagałam ratowników i robotników, żeby ratowali moją siostrę. Jeden krzyknął mi prosto w twarz: "Zaraz znów zbombardują fabrykę. Nie widzisz, że nadlatuje samolot? Uciekaj, siostro!". Mój płacz nie robił na nikim wrażenia. Minęłam tego robotnika, poszłam w kierunku zabudowań. Tam została moja siostra Faiza i jej koleżanki, Takijja i Salwa. Faiza pewnie pracuje, jest taka skrupulatna, zdyscyplinowana, nie traci czasu. Będzie pracować mimo zagrożenia. Dobrze ją znam. Ale czy usłyszała, jak rakieta przebija dach magazynu? Czy tak jak inni uciekła przed pożarem? Czy też swoim zwyczajem zacisnęła usta, kiedy była przyparta do muru? Dowiedziałam się później, że rakieta wystrzelona w fabrykę trafiła w kocioł z wrzącym olejem, tam gdzie pracowała Faiza, w magazynie pełnym butli z gazem, paliwa i kartonów.
Biegłam w stronę fabryki, nie zważając na krzyk ludzi, nadlatujący samolot i ogień. Ktoś złapał mnie za rękę. Stawiłam opór, więc pociągnął mnie z całą siłą. Kopnęłam go, kopałam tych, którzy zostawili moją siostrę i jej kolegów na pastwę ognia. Nie wiedzieli, że to, co się ze mną dzieje, to nie atak histerii, jak powiedziała mi później moja przyjaciółka. Kiedy biegłam w płomienie, byłam w pełni przytomna i świadoma tego, co się dzieje. Przed oczami stanęła mi twarz ojca – co mu powiem, kiedy zapyta o Faizę. "Dałam jej spłonąć, a sama uciekłam razem z ocalałymi ludźmi"? Jak wrócę bez niej do domu, skoro razem wyszłyśmy do pracy? Widząc płomienie ogarniające fabrykę, tylko jedno miałam w głowie: wejdę tam i umrę razem z siostrą. (Gorzko płacze).
Kiedy siłą wyprowadzili mnie z fabryki, stanęłam przed autobusem. Kierownik wracał do domu i żegnał się z robotnikami. Zatrzymałam go. Krzyknęłam mu prosto w twarz: "Ratujcie moją siostrę i pracowników!". Wyciągnęłam go z autobusu, ale nie wiem, gdzie się później ukrył. Zarządcy to mordercy, tacy sami jak rakiety koalicji, która zabiła moją siostrę i jej kolegów i koleżanki. Zabronili im wyjść i zostawili, żeby spłonęli. Fabryka Al-Akila już kilka razy była celem ataków.
Tamtego ranka, zanim lotnictwo koalicji ją zbombardowało, atakowało rezydencję prezydenta w rejonie An-Nahdajn. Słyszeliśmy nadlatujące samoloty, a potem wybuch rakiety. Myśleliśmy o tym, by wrócić do domów, bo zarządcy powiedzieli nam: "Jak usłyszycie samoloty, idźcie do domów, nie pytajcie o pozwolenie". Tamtego ranka robotnicy i robotnice zebrali się na dziedzińcu. Baliśmy się ponownego nalotu. Poszliśmy do Muhammada al-Chalidiego nadzorującego fabrykę i poprosiliśmy, żeby zwrócił się do dyrektora Jasira al-Akila, by ten pozwolił nam pójść do domów. Dyrektor powiedział: "Wszystko jest w porządku, podstawimy dla was autobusy do ewakuacji". Potem już go nie widzieliśmy. Poszliśmy do Saliha al-Mutawwa’a, dyrektora fabryki chipsów, błagaliśmy, żeby pozwolił nam się rozejść. Zaczął grozić: "Kto opuści fabrykę, nie wróci już do pracy". Nie skończył jeszcze mówić, gdy na fabrykę spadła rakieta. Moja siostra Faiza i jedenaścioro pracowników i pracownic spłonęło żywcem.
Moja druga siostra Iman myśli o pozwaniu koalicji, która zabiła Faizę, oraz zarządców fabryki Al-Akila, którzy uwięzili robotników jak zwierzęta w klatce, sami uciekli i uszli z życiem, a ludzie spłonęli. Jednak ojciec, kiedy słyszy o jej pomysłach, milknie i patrzy w dal. Wiem, że myśli o tym, jak ciężko nam żyć, kiedy zabrakło Faizy, która o wszystko dbała. Czasami, kiedy Iman podnosi temat postawienia dyrekcji przed sądem, ojciec, zrezygnowany i załamany, mówi: "Córko, a co my możemy wobec takich jak oni?". Sama nie wiem, czasem myślę tak jak Iman, że ci, przez których spłonęła Faiza i inni robotnicy, muszą zostać osądzeni.
Tamtego ranka razem z robotnicami gotowałyśmy ryż. Po raz pierwszy robiłyśmy to w fabryce. Zawsze jadłyśmy obiad w domu, który jest blisko, po czym wracałyśmy do pracy. Ja pracowałam w hali przy produkcji popcornu, a Faiza w innej, naprzeciwko, przy chipsach.
Tamtego dnia, wkładając strój roboczy przed pójściem do swojej hali, powiedziała: "Poczekajcie na mnie, zjemy razem. Byłoby mi przykro, gdybyście zjadły beze mnie". To były jej ostatnie słowa. Potem zobaczyłam już tylko jej zwęglone ciało. (Płacze).
Czekaliśmy w korytarzu jemeńsko-niemieckiego szpitala. Patrzyłam na ciała, które kolejno przywozili. Były spalone, nie do rozpoznania, popakowane w czarne worki na śmieci. Po jakimś czasie ktoś z administracji powiedział nam, że Faizę i innych pracowników przewieziono do szpitala policyjnego. Wiedziałam, że z pożaru fabryki nikt nie ocalał. Wszyscy spłonęli w środku, ale jakaś cząstka mojego serca żywiła jeszcze nadzieję, że Faiza ocalała, tak jak w poprzednim nalocie na fabrykę kilka miesięcy wcześniej.
W korytarzach szpitala policyjnego pełno było rannych, ofiar bombardowania fabryki. Zauważyłam inspektorkę, która nie pozwoliła nam wyjść. Płakała. "To przeze mnie zginęły". Nawet na nią nie spojrzałam. Miałam dość jej i takich jak ona. Czarne worki mnożą się przede mną bez przerwy, nie jestem w stanie ich zliczyć. Słyszę krzyk ojców i matek, wmawiam sobie, że Faizie nic się nie stało. Ale kierownik kostnicy poprosił, żebym zidentyfikowała siostrę. (Płacze).
W podziemiu jest zimno. Ani śladu życia w tym strasznym miejscu. Wszystko tu służy przygotowaniu do śmierci. Pomyślałam o tysiącach ludzi, którzy się tu znaleźli, a rodziny musiały rozpoznawać ich twarze. Wpatrywałam się w trupa, zniekształconą, zwęgloną kupę mięsa, i mówiłam do siebie: nie, to nie moja siostra Faiza, to nie jej ciało. Połowa, którą miałam przed sobą, była zmiażdżona, a górna połowa całkiem spalona. Wnętrzności wyszły na zewnątrz. Patrzyłam na twarz. Nie było oczu ani nosa. To nie moja siostra. Włosy spalone. Dotknęłam ich. Na chwilę się zatrzymałam. Były podobne do długich, jasnych włosów Faizy. Wciąż zachowały jasny kolor, choć teraz wydawał się miedziany. Popatrzyłam na palce, spalone i połamane, ale poznałam srebrny pierścionek. (Płacze).
Matka codziennie siada przed drzwiami pokoju Faizy. Płacze, wspominając, że Faiza zginęła, kiedy były pogniewane. Poprzedniego wieczoru się pokłóciły. Matka aż do świtu zamierzała wejść do pokoju Faizy, żeby ją przeprosić. "Chciałam się z nią pogodzić, ale coś mnie powstrzymywało i zawracałam sprzed drzwi". Nie może sobie wybaczyć, że Faiza odeszła z tego świata obrażona na nią. Poczucie winy daje o sobie znać we wszystkich jej rozmowach i pozostawia wszędzie osad goryczy. W snach matka wciąż widzi cień Faizy i prosi ją o przebaczenie. Czasami wychodzi do ogrodu, wspomina córkę i płacze. Powtarza jej słowa: "Dopóki tu jestem, nie potrzeba wam niczyjej pomocy". Wchodzi do pokoju Faizy i wybucha płaczem, który rozdziera serce. Gdy ojciec to słyszy, starzeje się w oczach. W takich chwilach w mroku moich koszmarów błyszczy osmalony srebrny pierścionek.
O wpół do jedenastej we wtorek 9 sierpnia 2016 roku samoloty arabskiej koalicji dokonały nalotu na fabrykę chipsów w Sanie. Zginęło dwanaścioro robotników i robotnic, w tym siostra Hafsy Faiza Hasan Muhammad Munawis (20 lat), która spłonęła żywcem. Rodzina zdołała ją rozpoznać tylko po osmalonym srebrnym pierścionku.