Jak sfinansować wydatki na wojnę z Rosją? Tego nie powiedzą Wam politycy

1 tydzień temu 12
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Krzysztof Kolany2025-06-24 06:00główny analityk Bankier.pl

publikacja
2025-06-24 06:00

Sprawujący władzę politycy mają tylko jeden pomysł na sfinansowanie ogromnych wydatków militarnych: więcej długu. Tymczasem znalezienie środków na zbrojenia jest znacznie prostsze: wystarczy choćby trochę przystrzyc rozdęte wydatki socjalne.

Jak sfinansować wydatki na wojnę z Rosją? Tego nie powiedzą Wam politycy
Jak sfinansować wydatki na wojnę z Rosją? Tego nie powiedzą Wam politycy
fot. IndySybergenic / / Shutterstock

Od miesięcy unijny politycy licytują się, ile to wydadzą naszych pieniędzy (bo przecież nie swoich!) na wojsko. Powód tej paniki jest dość oczywisty. Po trzech latach wojny rosyjsko-ukraińskiej (uwaga na sarkazm) europejscy władcy zorientowali się, że Unia Europejska jest zasadniczo bezbronna w starciu ze znacznie mniejszą (zarówno demograficznie jak i ekonomicznie) Rosją. I że w związku z tym trzeba w miarę szybko wystawić nie tylko liczniejsze armie, ale przede wszystkim odbudować przemysł zbrojeniowy i zaopatrzyć się w ogromne rezerwy broni i amunicji. A tego nie da się zrobić za darmo.

Ile procent PKB na wojsko…

Nasi niezawodni decydenci jak zwykle wpadli na ten sam pomysł, wykorzystując jedyne znane sobie narzędzie „rozwiązywania” problemów: czyli deficit spending. Po polsku: wydawanie pieniędzy pożyczonych od przyszłych pokoleń podatników. Przy tym nie jest istotne, jaka będzie efektywność tych wydatków i jakie wojsko faktycznie za nie otrzymamy. To przecież zweryfikowane zostanie najwcześniej za kilka lat, gdy rządzić będzie już zapewne zupełnie inna ekipa i która będzie mogła łatwo zrzucić winę na nieudolnych poprzedników.

Wydatki na obronność NATO wzrosną do 5 proc. PKB

Po drugie, pamiętajmy, że politycy tak lubią wydawać nieswoje pieniądze, ponieważ zawsze po drodze ktoś (rzecz jasna swój ktoś) będzie się mógł do nich przytulić. Przecież nikt nie będzie wykonywał za darmo tak ciężkiej pracy, jakim jest wydawanie pieniędzy. Tam trochę uszczknie, tu utworzy jakąś radę, fundację, instytut, urząd bądź komisję i wszystko będzie nawet legalnie.

Jak sztuczna inteligencja wpłynie na pracę księgowych

To właśnie do wydawania pożyczonych pieniędzy sprowadza się cały „misterny” plan zatwierdzony w kwietniu przez Berlin i Brukselę. Znamienne jest , że mowa jest w nim tylko o kwotach do wydania, ale już nic o niewiele o liczbie czołgów, haubic czy pocisków, które mielibyśmy za to otrzymać. Trwa więc licytacja o to, kto wyda więcej procent PKB na armię. Dzięki „rosyjskiemu motywatorowi” nasz region Europy już od pewnego czasu wydaje więcej niż nieosiągalne jeszcze kilka lat temu 2% PKB. Oczywiście tacy maruderzy jak Włochy czy Hiszpania nawet się do tego poziomu nie zbliżyli. I trudno im się dziwić, ponieważ nikt im bezpośrednio nie zagraża militarnie. Ponadto wszystko zależy, kto i jak zlicza wydatki na wojsko. Bowiem co innego pokazują dane NATO, a co innego rachunki przedstawiane przez Eurostat.

Bankier.pl na podstawie Eurostatu

4 marca szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ogłosiła pięciopunktowy plan dozbrajania Europy, który ma zmobilizować do 800 mld euro na obronę. Cały ten plan co do zasady sprowadza się do zwiększenie zadłużenia publicznego w celu sfinansowania nowego wyścigu zbrojeń. Najważniejszym punktem jest wyłączenie wydatków wojskowych z zasad dyscypliny fiskalnej, co zresztą od kilku lat postulowały władze Polski (zarówno rząd obecny jak i poprzedni). W dużym skrócie oznacza to, że coroczne deficyty fiskalne większości państw UE automatycznie powiększą się o te parę procent PKB przeznaczanych na armię.

I wygląda na to, że nie będą to małe procenty. Nawet w pacyfistycznie nastawionych Niemczech (tj. pacyfistycznych dopiero od zakończenia II wojny światowej) mówi się o zwiększeniu wydatków na „obronność” (cokolwiek ta kategoria miałaby znaczyć) do 3,5% PKB. Polacy nie chcą być tutaj gorsi. Ustępujący prezydent Andrzej Duda zaproponował nawet wpisanie do Konstytucji RP przeznaczania minimum 4% PKB na obronność.(notabene ciekawe jest, czy przepis ten nie okazałby się taką samą fikcją jak 60-procentowy limit relacji długu publicznego do PKB). O jeden punkt procentowy dalej (za daleko?) poszedł sekretarz generalny NATO Mark Rutte, który chciałby wydawać (oczywiście nie ze swojej kieszeni) 5% PKB na wojsko. A przynajmniej Holender powiedział tak, aby udobruchać prezydenta USA Donalda Trumpa przed czerwcowym szczytem NATO w Hadze.

… a ile na socjał

Propozycja sekretarza NATO najbardziej ubodła największego natowskiego marudera. Premier Hiszpanii Pedro Sanchez chyba poczuł się wywołany do tablicy i powiedział, że 5% to on nie da, bo oznaczałoby to… cięcie wydatków socjalnych. Jest to chyba pierwszy głos ze strony politycznego establishmentu, który stawia sprawę we właściwym świetle. Hiszpański socjalista ma bowiem rację, gdy przedstawia oczywistą alternatywę: albo wydajemy na socjał, albo na wojsko. Więcej kasy na wydatki militarne, to mniej pieniędzy transferowanych do co bardziej roszczeniowych grup wyborców.

Kto zapłaci za koniec „dywidendy pokoju”?

Wracamy tu do jednego z podstawowych dylematów ekonomii politycznej: albo masło, albo armaty. Hasło to ukuł pewien niemiecki kanclerz z charakterystycznym wąsikiem, gdy pod koniec lat 30-tych XX wieku uruchomił ogromny program zbrojeń. Oczywiście na kredyt. Ale też częściowo ograniczając konsumpcję i inwestycje prywatne. Brzmi znajomo? Trochę tak, ale współczesny świat jest zupełnie inny, niż był 90 lat temu. Teraz państwa bogatego Zachodu większość wpływów podatkowych wydają na transfery socjalne, które przed II wojną światową stanowiły marginalną pozycję w relacji do PKB.

Kraj Wydatki publiczne jako % PKB Wydatki socjalne Wydatki wojskowe
Finlandia 25,7 1,4
Francja 23,4 1,8
Austria 21,4 0,6
Włochy 21,1 1,2
Luksemburg 20,2 0,6
Belgia 20,1 0,9
Niemcy 19,7 1,1
Dania 19,5 1,8
Unia Europejska 19,2 1,3
Szwecja 18,7 1,8
Grecja 18,5 2,2
Hiszpania 18,5 0,9
Słowacja 17,6 1,2
Słowenia 17,0 1,2
Polska 16,9 2,1
Portugalia 16,6 0,8
Holandia 16,2 1,3
Cypr 15,1 1,9
Litwa 14,0 2,5
Bułgaria 13,8 1,5
Czechy 13,5 1,2
Estonia 13,5 2,7
Łotwa 13,5 3,1
Chorwacja 13,0 1,3
Rumunia 12,8 1,7
Węgry 12,3 1,9
Malta 9,7 0,4
Irlandia 8,1 0,2
Źródło: Eurostat. Stan na 2023 rok.

Prym w socjalnym rozdawnictwie w Unii Europejskiej wiedzie Finlandia, wydająca na „ochronę socjalną” ponad jedną czwartą produktu krajowego brutto. A to przecież kraj zagrożony rosyjską agresją nawet bardziej bezpośrednio niż Polska. Druga na liście jest Francja (23,4%), a podium uzupełniają Włochy (21,1%). Generalnie poza wyspami (tj. Irlandią i Maltą) wszystkie kraje unijne wydają na socjał ponad 10% PKB przy średniej unijnej rzędu 19,2%. Prosta matematyka podpowiada, że wystarczyłoby zredukować udział wydatków socjalnych o 10%, aby uzyskać blisko 2% PKB potrzebnych na wojsko. Ruch banalnie prosty, ale absolutnie niewykonalny dla rządzących Europą socjalistów (którzy czasami dla niepoznaki nazywają siebie „liberałami” lub chadekami).

Wojny wygrywa się nie tylko pieniędzmi

Już Napoleon Bonaparte mawiał, że do prowadzenia wojny potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. To prawda. Ale same pieniądze nie wystarczą. Potrzeba jeszcze zmotywowanych żołnierzy o wysokim morale, sprzętu, broni, amunicji, logistyki (np. paliw i żywności), odważnych dowódców i przede wszystkim społeczeństwo gotowego do poświęceń w imię ojczyzny. A z tym we współczesnej Europie bywa krucho. Według sondażu przeprowadzonego kilka lat temuprzez WIN/Gallup tylko 18% Niemców gotowa jest walczyć za Vaterland. Tak samo jak 29% Francuzów za swój (a Włochów zaledwie 20%). Lepiej jest w Polsce, gdzie w obronie tak nieprzyjaznego nam państwa gotowa jest stanąć 47% ankietowanych. A przynajmniej tak deklarują, bo potem rzeczywistość testuje deklaracje.

Dlatego nawet gdy (jeśli?) jako Europa wyasygnujemy 5% PKB na wojsko, to jest dopiero początek rozwiązywania problemów. Kolejne już doskonale widzimy. Polscy politycy chcieliby, aby wszystko było państwowe i pozostawało pod ich kontrolą. I dlatego od ponad trzech lat nie zbudowali nawet jednej fabryki amunicji. A przecież to towar jak każdy inny. Wystarczyłoby znieść przepisy ograniczające ten biznes, a zachęcony deszczem rządowych pieniędzy (i zamówień) sektor prywatny dostarczyłby wymaganą ilość pocisków każdego kalibru.

Przecież tu nawet nie trzeba stawiać gigafabryk, nasyconych wyrafinowaną technologią. Na frontach Ukrainy królują drony, które nasi sąsiedzi wytwarzają tanio i w masowych ilościachm nierzadko w improwizowanych warsztatach. Co szkodzi na przeszkodzie temu, aby takie drony powstawały w polskich garażach i stodołach? Prywatni obywatele mogą też tworzyć trzon obrony ojczyzny. Skuteczność spontanicznych i oddolnych inicjatyw widzimy przy każdej sytuacji kryzysowej: powodzi, epidemii, napływie uchodźców wojennych z Ukrainy, etc. Wystarczy, aby rząd nie przeszkadzał. A jeśli jeszcze sypnie trochę publicznego (czyli naszego) grosza, to możemy mieć AK-47 w każdym domu i zestaw javelinów u każdego sołtysa. A wtedy na Kremlu nawet nie myślano by o planach ataku na Polskę.

Źródło:

Przeczytaj źródło