Hyundai Santa Fe to samochód, który rysowałeś w dzieciństwie

1 dzień temu 8

Hyundai za wszelką cenę chce się wyróżnić. Widać to w projekcie dosłownie każdego nowego auta, jakie ostatnio wypuścili. Tylko czy w tym pędzie za oryginalnością nie stracili tego, za co ich samochody pokochały miliony? Sprawdziłem to, zabierając na przejażdżkę zupełnie nowym Santa Fe.

  • Przy okazji prezentacji 5 generacji Santa Fe Hyundai postanowił przeprowadzić stylistyczną rewolucję
  • Pod nią kryje się nadal auto, które wybrały miliony, przestronny rodzinny SUV
  • Nadal możesz wybierać między wersją pięcio i siędmioosbową
  • Nie masz za to dużego wyboru, jeżeli chodzi o silniki, to zawsze będzie hybryda z motorem 1.6 pod maską. Decydować możesz tylko o tym, czy chcesz wtyczkę, czy nie
  • Cennik zaczyna się od okolic 200 tys. zł
  • Auto zostało wypożyczone redakcji przez producenta bezpłatnie na czas testów

Ten model jest w gamie Hyundaia od bardzo dawna, ale patrząc na generację pierwszą i tę najnowszą, naprawdę ciężko byłoby odgadnąć, że stworzyła je ta sama firma. Dawne Santa Fe to synonim generyczności i to takiej do bólu. Fakt, był przestronny, akceptowalnie oszczędny, w miarę trwały, dość wygodny i bez marudzenia brał na klatę wszystkie trudy rodzinnego życia. Niestety przez większość istnienia tej linii modelowej wygląd Santa Fe sprawiał, że auto gubiło się w morzu aut na ulicach. Jeżeli zaparkowałeś go gdzieś w tłocznym miejscu, później mogłeś mieć problem z jego odnalezieniem, bo prawdopodobnie w międzyczasie zapomniałeś, jak wygląda, tak bardzo był nijaki. Kiedyś to może zdawało egzamin, ale na pewno nie dzisiaj, w świecie, gdzie każdy chce się wyróżniać i być indywidualistą.

Hyundai postanowił więc, przynajmniej stylistycznie, zagrać va bank i postawić na kompletną designerską rewolucję. Po obłościach i miękkich liniach nie ma śladu, teraz kanciastość jest królem. Dosłownie w tym samochodzie jedynymi elementami, które mają jakąś krzywiznę, są koła i kierownica, cała reszta zakochała się bez pamięci w kącie prostym i równie prostych liniach. To ścieżka kontrowersyjna i z całą pewnością nowy styl Santa Fe nie będzie przemawiał do każdego. Jedno jest jednak pewne, tym razem nie zapomnisz już, jak wygląda twój samochód, mało tego, jeżeli masz więcej niż trzy lata, prawdopodobnie będziesz w stanie narysować go z pamięci z zaskakująco dużą zgodnością. Możliwe, że zrobisz to wręcz instynktownie. Hej, może właśnie taki zamysł stał za projektem tego wozu? Chociaż, z drugiej strony, zarzucanie mu infantylności jest zupełnie nietrafione. Design Santa Fe jest konsekwentny i przemyślany, nic tu się nie dzieje z przypadku. Spójrzcie choćby na te litery H (jak Hyundai) wkomponowane w przednie reflektory, z tyłu ten wzór też się powtarza. Wszystko razem wygląda intrygująco, wyczuwalny jest akcent militarnej nuty, po prostu wszystko ze sobą gra.

Hyundai Santa Fe

Hyundai Santa Fe Foto: Marcin Witkowski / Noizz.pl

Hyundai Santa Fe

Hyundai Santa Fe Foto: Marcin Witkowski / Noizz.pl

Hyundai Santa Fe

Hyundai Santa Fe Foto: Marcin Witkowski / Noizz.pl

Hyundai Santa Fe

Hyundai Santa Fe Foto: Marcin Witkowski / Noizz.pl

Hyundai Santa Fe

Hyundai Santa Fe Foto: Marcin Witkowski / Noizz.pl

To, za co go lubisz zostało na miejscu

Chociaż karoseria może budzić spartańskie skojarzenia, we wnętrzu nie musisz się obawiać gołej blachy, “drapiącej”, zrobionej ze starych wełnianych skarpet tapicerki, ani szyb na korbki. Kabina Santa Fe to miejsce bardzo przyjemne do spędzania czasu w podróży. Design oczywiście kontynuuje ścieżkę nadwozia i tu też znajdziesz sporo prostokątnych form, ale to w żadnym razie nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Projekt nie odwraca niepotrzebnie uwagi kierowcy od drogi, a kabina sprawia wrażenie czystej i uporządkowanej. Jest w tym coś kojącego.

Hyundai Santa Fe

Hyundai Santa Fe Foto: Marcin Witkowski / Noizz.pl

Hyundai Santa Fe

Hyundai Santa Fe Foto: Marcin Witkowski / Noizz.pl

Hyundai Santa Fe

Hyundai Santa Fe Foto: Marcin Witkowski / Noizz.pl

Kapitalnie rozwiązano kwestię schowków i różnego rodzaju zakamarków na drobiazgi wszelakie. Jest ich naprawdę zatrzęsienie i sądzę, że łączna pojemnością mogłaby zawstydzić bagażnik w niejednym samochodzie. Jeżeli lubisz wozić ze sobą swój bałagan, to będziesz w siódmym niebie. Tak samo jak wszyscy przeciwnicy przenoszenia każdej możliwej funkcjonalności do systemu multimedialnego. Hyundai nie popełnił błędu swojej europejskiej konkurencji i nie zrezygnował z fizycznych przycisków. Jest ich tu całkiem sporo, wszystkie są czytelne i bezproblemowe w swoim działaniu. Żadne tam dotykowe gładziki na kierownicy, które aktywują losowe funkcje, bo przypadkiem na któryś dmuchnąłeś. Może ci się to wydawać zupełnie normalne, ale wierz mi, że po kilku tygodniach w takich “cyfrowych” kabinach, to Santa Fe jest jak przyjemnie chłodny deszcz po kilku tygodniach lipcowego skwaru.

Hyundai nie wyrzeka się przy tym nowej technologii. Na pokładzie jest oczywiście wielki ekran centralny ciągnący się od kierownicy do połowy deski rozdzielczej. Ma postać jednego długiego prostokąta, ale żeby był lepiej widoczny dla kierowcy, jest delikatnie wygięty, co sprawia, że na liście rzeczy z krągłościami trzeba go dopisać obok kół, kierownicy i pokręteł od radia oraz klimatyzacji. Swojego Hyundaia, tak jak w poprzedniej generacji, możesz mieć w wersji pięcio lub siedmioosobowej, ale pamiętaj, że miejsca w trzecim rzędzie są jedynie do użytku w sytuacjach awaryjnych, ewentualnie dla małych dzieci. Dorosła osoba nie rozsiądzie się tam wygodnie. Tym niemniej chyba warto dopłacić za tę opcję, tym bardziej, że po złożeniu ostatnie dwa fotele nie zabierają praktycznie nic z pojemności bagażnika, chowają się na płasko w podłodze. Pojemność kufra w wersji pięcioosobowej to 711 do 2032 litrów, a w siedmioosobowej 628 do 1949 przy złożonych siedzeniach w obu tylnych rzędach. Możliwości przewozowe są więc spore, a czy to pod maską będzie miało siłę cały ten ładunek ruszyć?

Hyundai Santa Fe

Hyundai Santa Fe Foto: Marcin Witkowski / Noizz.pl

Hyundai Santa Fe

Hyundai Santa Fe Foto: Marcin Witkowski / Noizz.pl

Kiedyś to było…

Do wyboru opcje są dwie: hybryda oraz hybryda z wtyczką. W obu przypadkach pod maską będzie pracował silnik spalinowy 1.6 litra z turbosprężarką. Tandem z elektrykiem będzie generował 215 lub 235 koni, w zależności od tego, czy weźmiesz plug-in’a, czy nie. My jeździliśmy klasyczną hybrydą i pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to niestety diesel z poprzedniego Santa Fe, który pozostaje dla tego auta najlepszą opcją napędową. Zarówno pod względem mocy, jak i spalania. Hyundai to kawał wozu, waży blisko dwóch ton. Na szczęście nie mamy też do czynienia z bolesnym dla duszy poczuciem mordowania silnika przy każdym mocniejszym przyspieszaniu, tak źle nie jest, ale konfigurację, którą dostajemy, określiłbym mianem “na styk”. Oszczędności płynące z zastosowania hybrydowego napędu dadzą się odczuć w mieście, wtedy faktycznie spalanie będzie przyjemnie niskie, układ napędowy dobrze się ze sobą dogaduje, a dodatkowa elektryczna moc przydaje się przy włączaniu się do ruchu. Za to w trasie nadal diesel pozostaje bezkonkurencyjny.

Hyundai mimo stylistycznej rewolucji, jaką przeprowadził, nie zapomniał dla kogo buduje swoje samochody. Klienci nadal dostają przestronny, wygodny i oszczędny samochód na którym można polegać i który sprawdzi się w domu jako główne auto rodzinne. Tym razem jest opakowany po prostu w bardziej ekscentryczne opakowanie, adekwatne do czasów w jakich właśnie jesteśmy. A jak z cenami? Cennika zaczyna się od 204 tys. zł, chyba że skorzystasz z właśnie trwającej promocji, wtedy od 194 tys. zł. Czyli jesteśmy w średniej rynkowej dla tej klasy. Hyundai dobrze wie, że to już nie cena jest pierwszym czynnikiem decydującym o zakupie ich auta. Za najbardziej dopasioną odmianę Calligraphy z napędem na wszystkie koła przyjdzie ci zapłacić 292 tys. zł, a mówimy tu cały czas o klasycznej hybrydzie. Jeżeli wybierzesz opcję z wtyczką, dodaj to tego od aż 30 tys. zł (dla modeli bazowych) do zaledwie 9 tys. zł (dla tych z topki cennika).

Przeczytaj źródło