Europa przystała na amerykański dyktat [OPINIA]

11 godziny temu 5
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Podpisane w niedzielę porozumienie handlowe między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską miało w założeniu przynieść stabilność i zakończyć groźbę eskalacji wojny celnej. Jednak mimo ogłoszenia sukcesu przez obie strony – Waszyngton prezentuje go jako historyczne osiągnięcie, a Bruksela jako gwarancję przewidywalności – po stronie europejskiej trudno o entuzjazm.

Wielu dyplomatów i ekspertów ocenia porozumienie nie jako strategiczny kompromis, lecz jako rezultat presji, a nawet przymusu gospodarczego, który odsłania strukturalną słabość Europy wobec polityki siły uprawianej przez administrację Donalda Trumpa.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Nie miał nic. Dziś prowadzi miliardowy biznes i Widzew Łódź - Robert Dobrzycki w Biznes Klasie

Warunki Trumpa

W ramach "dealu" Europa uniknęła 25-procentowych ceł na samochody, co było szczególnie istotne dla niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego, ale za cenę istotnych ustępstw: nałożenia 15 proc. ceł na większość eksportu do USA (wzrost z obecnych 10 proc.), zapowiedzi inwestycji rzędu 600 mld dol. w amerykańską gospodarkę oraz zobowiązania do zakupu energii z USA za 750 mld dol. w ciągu trzech lat.

To ostatnie budzi poważne wątpliwości – biorąc pod uwagę, że w całym 2024 roku UE kupiła energię z USA za mniej niż 50 mld dol. (głównie LNG, w ogóle wydaliśmy na to niespełna 380 mld dol.). Trudno sobie wyobrazić, że import surowców energetycznych wzrośnie pięciokrotnie. Możliwe więc, że mowa tu nie o realnym planie, lecz o politycznej deklaracji służącej propagandzie sukcesu – po obu stronach Atlantyku.

Stal i aluminium, objęte stawką 50 proc., są wyjęte ze wszystkich porozumień handlowych zawieranych przez USA.

Z punktu widzenia interesów europejskich ten układ wygląda jak wymuszenie, a nie partnerska umowa. Trump – jak zauważył jeden z unijnych ambasadorów cytowanych przez "The Financial Times" – "dokładnie wyliczył, gdzie jest nasz próg bólu".

Groźba destabilizacji rynku, nieprzewidywalnych ceł i zamrożenia eksportu uderza szczególnie w duże gospodarki UE, zależne od handlu międzynarodowego. W takim kontekście nawet kosztowny kompromis bywa przyjmowany jako "mniejsze zło". Tyle że – jak pokazują doświadczenia Wielkiej Brytanii, Kanady czy Meksyku – żadna umowa z USA pod rządami Trumpa nie kończy napięć handlowych. Wręcz przeciwnie: każda staje się punktem wyjścia do kolejnych żądań.

Europa ma narzędzia, by się odgryźć

Unia Europejska dysponuje realnymi narzędziami obrony swoich interesów. Przykładem jest Instrument przeciwdziałania przymusowi gospodarczemu (ACI), który umożliwia stosowanie retorsji gospodarczych w odpowiedzi na szantaż ze strony państw trzecich. ACI – stworzony z myślą o Chinach – może okazać się równie skuteczny w kontekście polityki USA. Co istotne, jego uruchomienie nie wymaga jednomyślności, lecz kwalifikowanej większości w Radzie UE.

Komisja Europejska ma więc możliwość realnego działania – obejmującego m.in. ograniczenia w dostępie do rynku unijnego, restrykcje wobec amerykańskich inwestycji czy środki skierowane przeciwko firmom technologicznym z USA.

Tym bardziej że prognozy OECD wzrostu PKB dla Stanów Zjednoczonych – 1,6 proc. w 2025 roku i 1,5 proc. w 2026 – są relatywnie niskie (patrząc na historyczne wartości). Dla porównania, strefa euro ma rozwijać się w tempie 1 proc. i 1,2 proc., co oznacza stopniową poprawę sytuacji gospodarczej po ostatnich obniżkach stóp procentowych.

Gdzie się podziała strategiczna autonomia Europy?

Długofalowe interesy Europy niekoniecznie są zbieżne z utrzymywaniem status quo w relacjach transatlantyckich. Osławiona "strategiczna autonomia" wymaga rozwoju własnych technologii, zmniejszenia zależności od chińskich, ale też amerykańskich dostawców energii i usług, a także redystrybucji zasobów inwestycyjnych na rzecz europejskich firm i infrastruktury.

Twarda reakcja na politykę Trumpa mogłaby nawet przyspieszyć te procesy – wymuszając mobilizację wewnętrznych zasobów UE. Co więcej, społeczne poparcie dla ograniczenia importu z USA rośnie, szczególnie wśród konsumentów bardziej świadomych politycznie i, co istotne z perspektywy UE, ekologicznie.

Polska ma oczywiście strategiczny interes utrzymywania USA jak najbliżej, ale cała UE z perspektywy ekonomicznej – niekoniecznie.

Dlatego zasadnicze pytanie nie powinno dziś brzmieć: co jeszcze można wynegocjować z Waszyngtonem, lecz raczej: czy dalsze negocjacje mają w ogóle sens. W obliczu powtarzającej się presji ze strony administracji Trumpa, to nie kolejne ustępstwa, lecz odporność na szantaż może okazać się skuteczniejszą strategią.

Ci, którzy chcą powrotu do tego co było, dzisiaj mogą się cieszyć, bo kupiliśmy sobie kilka miesięcy, a może tygodni spokoju, ale przyszłość relacji handlowych USA z resztą świata będzie stała pod znakiem ceł.

Zamiast tworzyć iluzję stabilizacji, której żadna ze stron nie jest w stanie zagwarantować, Unia Europejska powinna skoncentrować się na budowie własnych mechanizmów bezpieczeństwa gospodarczego – tak jak robią to Stany Zjednoczone.

Porozumienie handlowe z USA nie rozwiązuje żadnego z fundamentalnych wyzwań, przed którymi stoi dziś Europa. W najlepszym razie opóźnia ono moment nieuchronnej konfrontacji interesów. A to właśnie konsekwentna, asertywna postawa – oparta na sile instytucjonalnej i długofalowej strategii – może w dłuższym horyzoncie przynieść Europie większe korzyści.

Na razie możemy świętować podpisanie "największej umowy handlowej w historii", obejmującej 44 proc. światowego PKB, ale trudno nie odnieść wrażenia, że to zaledwie pauza przed kolejną rundą eskalacji.

Biały Dom dąży do ograniczenia importu z Europy, a takich celów nie osiąga się porozumieniami – lecz atmosferą niepewności. Rynki zaczynają się przyzwyczajać do tej chronicznej chwiejności, a Trump zapewne nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

dr Piotr Arak, główny ekonomista VeloBanku, kierownik studiów podyplomowych Master of Public Administration na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW

Przeczytaj źródło