Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Od miesięcy eksperci spodziewali się, że będzie ona niższa niż w zeszłym roku. Pod koniec maja Główny Urząd Statystyczny podał ostateczne dane. Współczynnik Dzietności (TFR - total fetrtility rate) w Polsce w 2024 roku wyniosła 1,099 i był to najniższy odczyt w historii pomiarów. W roku poprzednim był on na poziomie 1,158. GUS wskazuje również jaka była wartość TFR w 1990. Otóż było to 1,991, blisko zastępowalności pokoleń.
Dzietność w Polsce jest na poziomie 1,09
Miara ta wskazuje na to, ile dzieci urodziłaby statystyczna kobieta, gdyby przez cały swój okres rozrodczy rodziła z intensywnością jaką rodzą panie w danym roku. Dzietność na poziomie 1,09 oznacza więc, że 100 kobiet urodziłoby 109 dzieci.
Dyskusje o przyczynach zjawiska wzbudzają ogromne emocje. Jeden z powodów kontrowersji zasadza się na czymś, co można nazwać sporem kultura vs ekonomia. Część osób uważa, że to czynniki ekonomiczne - jakość pracy, dochód, czy mieszkalnictwo są głównymi zmiennymi wpływającymi na decyzje prokreacyjne. Inni są zdania - i ja się do tej części zaliczam - że nie da się wytłumaczyć niskiej dzietności jedynie za pomocą ekonomii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także:
Sprzedaje złota za miliony. Duża zmiana w nawykach Polaków
Państwa się bogacą, a dzietność spada
Nurkowanie wskaźników odnoszących się do urodzeń notuje od kilkudziesięciu lat niemal cały świat. Przy tym większość państw na świecie się bogaci. I wraz z tym bogaceniem się spada dzietność. Mało tego, w krajach najzamożniejszych współczynnik dzietności jest niższy niż w krajach dopiero co rozwijających się. Gdyby to od ekonomicznego powodzenia zależała dzietność, to powinna ona rosnąć, a nie spadać, tam gdzie rośnie dobrobyt. Tymczasem - z grubsza rzecz ujmując - jest odwrotnie.
Na marginesie dodam, że zdaję sobie sprawę z tego, że spadek liczby dzieci rodzonych przez kobiety nie jest prostą funkcją dochodu, ale również: skolaryzacji, emancypacji kobiet, ich trafienia na rynek pracy, urbanizacji i migracji.
Skupmy się więc na Polsce. Współczynnik TFR oscylował wokół zastępowalności pokoleń w 1990 roku. Nie ulega wątpliwości, że mieliśmy wtedy do czynienia z niższymi pensjami. Sięgnijmy jednak do nieco bliższej przeszłości.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego skumulowany realny (z poprawką na inflację) wzrost średnich płac od 2004 do 2024 roku wyniósł niemal 100 proc. W przypadku młodych (do 24 roku życia) wzrost ten był jeszcze większy i wyniósł około 130 proc. W owym czasie współczynnik dzietności był wyższy niż dzisiaj i wynosił 1,22 (to wciąż jednak bardzo niski odczyt).
Kwestia bezrobocia, płac, mieszkań?
Zerknijmy na jeszcze jedną sprawę, a mianowicie na bezrobocie. Dzisiaj nie jest ono tematem, ponieważ... prawie go w Polsce nie ma. Od kilku lat możemy się cieszyć jednym z najniższych wskaźników bezrobocia w historii - te rejestrowane oscyluje w okolicach 5 proc.. Notujemy również jeden z najlepszych odczytów w Europie i na świecie. Ale nie zawsze tak było. Zostańmy przy roku 2004. Otóż wtedy bezrobocie wynosiło niemal 20 proc. Mimo tego więc, że mieliśmy o połowę niższe pensje i cztery razy większy odsetek osób bez pracy mieliśmy wyższą dzietność.
To może mieszkania? Tym też nie da się wytłumaczyć spadku dzietności. Obecnie w Polsce jest 16 mln mieszkań. Dwie dekady temu było ich o 3 mln mniej. I nie, to nie jest tak, że przybyło nam miliony mieszkań, ale one stoją puste. Według danych Spisu Powszechnego z 2021 roku liczba pustostanów wynosiła około 1,8 mln (dane są prawdopodobnie zawyżone, ponieważ były one zbierane w momentach covidowych lockdownów, a to oznacza, że część młodych opuściła zajmowane przez siebie stancje).
Nawet jednak jeżeli przyjąć, że 20 lat temu wszystkie mieszkania były zamieszkałe (co jest nieprawdą) i że obecnie mamy ponad 2 mln pustostanów (co też jest zawyżonym wynikiem) to i tak przybyło nam zamieszkałych lokali. Do tego: według danych Eurostatu spada przeludnienie lokali (w 2015 roku 43 proc. Polaków mieszkało w przeludnionych mieszkaniach, w 2024 - 33 proc.), a według GUS rośnie liczba jednoosobowych gospodarstw domowych.
Tutaj jedna uwaga - nie twierdzę, że sytuacja mieszkaniowa w Polsce jest cacy, bo nie jest. Potrzebne są duże inwestycje w mieszkalnictwo publiczne skierowane do osób znajdujących się w tak zwanej luce czynszowej - zbyt "zamożnych", żeby załapać się na mieszkanie od gminy i zbyt biednych by mieć zdolność kredytową bądź wynająć satysfakcjonujący ich lokal. Wskazuję jednak, że od lat mamy do czynienia z trendem rosnącej dostępności lokali. Niedawne badania z Brazylii dowodzą zresztą, że posiadanie mieszkania rzeczywiście zwiększa dzietność, ale o 3,2 proc. Jest to wartość zauważalna, ale z pewnością nie game changer.
Czynniki kulturowe
Zostają więc czynniki kulturowe. Warto jednak sprawę zniuansować. Czynniki ekonomiczne i czynniki kulturowe się na siebie nakładają. Co mam na myśli? Warunki bytowe, które 30 lat temu były absolutnie akceptowalne do powiększenia rodziny dla współczesnych młodych są - delikatnie mówiąc - niewystarczające. Wskaźniki ekonomiczne, które bez dwóch zdań się poprawiły, mogą być zupełnie inaczej interpretowane. Właśnie dlatego, że zmieniły się filtry interpretacyjne, które generuje kultura.
Przyjrzyjmy się więc precyzyjnie deklarowanym powodom nieposiadania dzieci. Zacznijmy od badań CBOS. Instytucja dwa lata temu zapytała Polaków o ich plany prokreacyjne. Jedno z pytań brzmiało "Niezależnie od tego, jaki jest Pana(i) stan cywilny, w jakim jest Pan(i) wieku, a także czy ma Pan(i) dzieci, czy też nie, proszę powiedzieć - ile dzieci chciałby Pan(i) mieć w swoim życiu?". Na tak precyzyjnie postawioną sprawę jedynie 8 proc. respondentów powiedziało "żadnego".
A jakie były powody, dla których część osób nie chciała mieć dzieci w ogóle? Otóż jedynie 14 proc. wskazało na sytuację materialną. Reszta odpowiedzi to "nie chcę mieć dzieci", "to sprawa osobista", "zbyt duża odpowiedzialność".
Niezwykle ciekawe były również odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego osoby, które mają dzieci i chciałyby mieć ich więcej, nie decydują się na ten krok. Otóż "sytuację materialną" wskazało jako powód 18 proc. osób. W tym 15 proc. stwierdziło, że chodzi o wysoką inflację. A dzisiaj inflacja jest już blisko tak zwanego celu inflacyjnego NBP. Warunki mieszkaniowe jako barierę wskazało zaledwie 5 proc. osób!
Niezwykle ciekawe w tym kontekście są dwa badania, które ukazały się bardzo niedawno. Pierwsze z nich to sondaż panelu Ariadna. Ankieterzy zapytali Polaków o preferowane wartości. Wśród nich znalazły się: "szczęśliwy związek", "wspierająca rodzina", czy "spełnienie jako rodzic".
Odpowiedzi były podzielone według pokoleń. Okazuje się, że każde kolejne pokolenie mniej ceni sobie "spełnienie jako rodzic". Wśród "baby boomerów" (osób urodzonych przez 1965 rokiem) 40 proc. wskazało to jako najważniejszą wartość w życiu. Wśród "zetek" (osoby urodzone w latach 1995-2010) było to zaledwie 16 proc.
Można oczywiście powiedzieć - całkiem słusznie zresztą - że te poglądy im się jeszcze zmienią. Z drugiej strony każde młodsze pokolenie coraz mniej ceni sobie rodzicielstwo. Jest jeszcze jedna niezwykle ciekawa deklaracja. Otóż z pokolenia na pokolenie bardzo zauważalnie rośnie odsetek osób, dla których najważniejszą wartością jest "posiadanie dużej ilości pieniędzy", "spełnienie zawodowe" oraz "dużo wrażeń". Posiadanie dzieci nie sprzyja realizacji tych wartości.
A co ludzi powstrzymuje przed posiadaniem dzieci lub większej liczby dzieci? Na pierwszy miejscu jest brak odpowiedniego partnera, później wiek, następnie odpowiedź "mam na to jeszcze czas". Później znajdują się kwestie materialne.
Najciekawiej się robi jednak, kiedy sprawdzamy odpowiedzi osób, które nie mają dzieci. "Na pytanie, co mogłoby sprawić, by osoby bezdzietne zdecydowały się na dziecko, a osoby posiadające dzieci – na kolejne, aż połowa respondentów odpowiedziała, że nic ich do tego nie przekona" - czytamy w opracowaniu.
To teraz drugie źródło. Jest nim raport "Stan młodych 2025" stworzony przez organizację "Ważne sprawy". Analiza przyglądała się osobom w wieku 18-29 lat. Czego dowiadujemy się na temat dzietności z raportu? Ankieterzy zapytali młodych dorosłych o powody nieposiadania dzieci.
Otóż niemal 40 proc. ankietowanych stwierdziło po prostu, że "nie lubi dzieci". Na kolejnych miejscach znalazło się: "nie chcę zmienić swojego stylu życia" (38 proc.), później "mam poczucie, że ciąża w Polsce może być czymś niebezpiecznym" (27 proc.). Kwestie materialne wskazało jedynie 18 proc. osób.
Z tym ostatnim badaniem jest ten oczywisty problem, że mamy do czynienia z deklaracjami ludzi bardzo młodych. A - jak wiemy z doświadczenia - wiele naszych poglądów i postaw z młodości zostało zweryfikowanych na późniejszych etapach życia.
W obliczu tych danych nie da się negować, że zmiany preferencji (czyli zmienna kulturowa) odgrywa niebegatelną rolę jeśli chodzi o dzietność. Sprawy ekonomiczne oczywiście również są istotne, jednak wspomniana wyżej ewolucja podejścia do rodzicielstwa pokazuje, co w zasadzie możemy z dzietnością zrobić; możemy ją nieco podbić, ale na zastępowalność pokoleń nie mamy co liczyć. Po prostu za mało osób chce mieć wystarczająco dużo dzieci.
Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"