Chrześcijanie w Tesalonice nie byli większością. Przeciwnie. Jakiś procent, być może ułamek. Czyli sytuacja mało komfortowa. Konieczność uzasadnienia „nadziei, która w nich jest”, zagrożenia prześladowaniami, presja kultów pogańskich. A jednak Apostoł nie o czyhających niebezpieczeństwach pisze. Dziękuje za ich wiarę.
Prawdopodobnie z taką samą sytuacją mieliśmy do czynienia w Hipponie. Zgromadzona wokół Świętego Augustyna wspólnota, dodajmy – ludzi, którzy w większości „późno umiłowali”, modli się, śpiewając ułożony przez ich biskupa, wespół ze świętych Ambrożym, hymn uwielbienia Boga: „Ciebie po całej ziemi wysławia Kościół święty, Ojca niezmierzonego majestatu, godnego uwielbienia, prawdziwego i Jedynego Twojego Syna…”
Można ze strachem spoglądać przez okno na tego, który „jak lew ryczący krąży, szukając kogo pożreć” i czekać, kiedy spróbuje wyważyć drzwi. I można trwać, wielbiąc Tego, który każdego dnia utwierdza serca nasze „w nienagannej świętości”, pomnaża i potęguje „miłość nawzajem do siebie”. Czuwanie ze strachem, w lęku, z reguły skazane jest na porażkę. Trwanie w dziękczynieniu sprawia, że „łuk potężnych się łamie, a mocą przepasują się słabi”.