Dwa kluczowe elementy ciągle poza zasięgiem. "Na dłuższą metę to może być porażka"

4 godziny temu 1
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

- Dlaczego te uderzenia tak bardzo nie zrobiły na mnie wrażenia? Bo Izrael i USA nie zaatakowały ważnych elementów irańskiego zapasu materiałów i zdolności produkcyjnych. Operacje Rising Lion i Midnight Hammer są błyskotliwie na poziomie taktycznym, ale mogą skończyć się strategicznymi porażkami - napisał na X Jeffrey Lewis, profesor Middlebury Institute z Monterey w USA, specjalizujący się od wielu lat w programach jądrowych Iranu i Korei Północnej, oraz próbach ich ograniczenia.

Wzbogacony uran w ukryciu

W czym problem? Amerykańskie uderzenie lotnicze przeprowadzone w weekend skupiło się na podziemnych zakładach wzbogacania uranu w Fordow i Natanz. Te obiekty zaatakowały bombowce B-2 przy pomocy bardzo ciężkich bomb penetrujących GBU-57. Dodatkowo flota uderzyła rakietami manewrującymi w zwykłe budynki na terenie centrum badań jądrowych w Ishafan. Wszystkie uderzenia były celne, choć w przypadku podziemnych obiektów w Fordow i Natanz nie sposób określić, co dokładnie się z nimi stało. Amerykanie twierdzą, że "zniszczenia są bardzo poważne".

Problemy są jednak co najmniej trzy. Po pierwsze jak wskazuje Lewis, nie wiadomo nic na temat tego, gdzie jest irański zapas wzbogaconego uranu. Według ostatniego raportu Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (IAEA), która zgodnie z zapisami Układu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej (NPT) starała się monitorować irański program jądrowy, Irańczycy zdołali zgromadzić około 400 kilogramów wysoko wzbogaconego uranu. Oznacza to poziom około 60%. Za wysoki na standardowe potrzeby cywilnej energetyki jądrowej, za niski jak na potrzeby militarne, do których potrzeba poziomu ponad 90%. Owe 400 kg po odpowiednim wzbogaceniu, które według Lewisa ma w odpowiednich warunkach zająć około 2 miesięcy, ma starczyć na 9-10 prostych głowic. Jest więc to niezwykle ważny zasób, jeśli celem Izraela i USA naprawdę jest całkowite pozbawienie Iranu szans na broń jądrową.

Problem w tym, że według samego IAEA, Irańczycy przechowywali owe 400 kilogramów w zaledwie 16 specjalnych pojemnikach, każdy o wymiarach pozwalających zmieścić go do bagażnika samochodu osobowego. Mówiąc więc delikatnie, jest to coś bardzo łatwego do przemieszczania i ukrycia. Przed izraelską agresją Irańczycy mieli przechowywać cały swój zapas w tunelach na obrzeżach miasta Isfahan, gdzie w pobliżu wspomnianego centrum badań jądrowych na początku wieku zbudowano zakładu przetwarzania uranu. Jednym z ich elementów były głębokie sztolnie pod górami. Nie wiadomo, czy wzbogacony pierwiastek nadal tam jest. Ani Amerykanie, ani Izraelczycy nie zaatakowali wspomnianych tuneli. Nie można jednak wykluczyć, że Irańczycy wszystko już z nich wywieźli. Brak wiedzy na temat zapasów wzbogaconego uranu potwierdził sam wiceprezydent USA JD Vance w rozmowie z telewizją ABC News. - Będziemy pracować w nadchodzących tygodniach nad tym, aby zrobić coś z tym paliwem i jest to coś, o czym będziemy rozmawiać z Irańczykami - stwierdził.

Nietknięte ukrycia pod górami

Lewis jako kolejny słaby punkt w amerykańsko/izraelskiej kampanii nalotów wskazuje zbudowane w ostatnich latach głębokie tunele w pobliżu zakładów w Natanz. To, co Amerykanie i Izraelczycy zbombardowali dotychczas, to centralny kompleks składający się z budynków naziemnych i dwóch dużych hal podziemnych, ale ukrytych na małej głębokości. Jednak na początku tej dekady Irańczycy zbudowali też duży obiekt ukryty na znacznej głębokości pod górą kilka kilometrów dalej na południe. Prawdopodobnie znajduje się nawet głębiej niż ten w Fordow. Układ wewnętrzny nie jest dokładnie znany, ale według szacunków Lewisa i jego zespołu, musi to być duży obiekt. Irańczycy pierwotnie twierdzili, że chcą tam ukryć zakład produkcji wirówek do wzbogacania uranu, po tym jak w 2020 roku ten pierwotny znajdujący się w Natanz uległ zniszczeniu w wyniku prawdopodobnie izraelskiego sabotażu. Iran z dużym prawdopodobieństwem nadal posiada więc miejsce, gdzie może produkować wirówki do wzbogacania uranu i zastąpić te zniszczone w Fordow oraz Natanz.

Według Lewisa ukryte pod górą nowe tunele mogą jednak być dość duże (szacowane na 10 tysięcy m2), aby pomieścić też nowy zakład wzbogacania uranu. Może nie tak rozległy jak te już zniszczone w zaatakowanych przez Izrael i USA obiektach, albo przynajmniej uszkodzone, ale wystarczający, aby wzbogacić ukryty gdzieś uran do poziomu koniecznego do celów militarnych. Wszystko w tunelach prawdopodobnie odpornych nawet na najcięższe amerykańskie bomby użyte w ostatnim nalocie.

Dodatkowo niedługo przed początkiem izraelskich nalotów, Iran oficjalnie poinformował IAEA, że ukończył nowy zakład wzbogacana uranu w "bezpiecznej lokalizacji" gdzieś w pobliżu Isfahan. Inspektorzy mieli tam pojechać na inspekcję, ale nigdy to się nie stało z powodu wybuchu de facto wojny. Nie wiadomo nic o tym, aby Izrael bądź USA zaatakowali jakiś nowy, nieznany i "bezpieczny", czyli najpewniej też podziemny obiekt w pobliżu Isfahan.

Lepiej było zostać przy dyplomacji?

Wszystko to sprowadza się do tego, że z dużym prawdopodobieństwem Iran nadal posiada znaczny zapas wysoko wzbogaconego uranu, o którego lokalizacji przynajmniej oficjalnie nie wie USA. Prawdopodobnie ma też bezpiecznie ukryty zakład produkcji wirówek, koniecznych do szybkiego odbudowy zniszczonego potencjału. Do tego być może ma już jakieś istniejące zakłady wzbogacania, ciągle nietknięte i być może odporne na wszelkie konwencjonalne bomby lotnicze. Według szacunków Lewisa przekłada się to na możliwość, że pomimo wszystkiego, co dotychczas zrobili Amerykanie i Izraelczycy, Iran w ciągu około 5 miesięcy od teraz może wzbogacić posiadany uran do poziomu niezbędnego dla około 9 bomb. Dla pierwszej znacznie wcześniej, po około 2 miesiącach. I to wszystko przy optymistycznym założeniu, że nie mają wspomnianych nietkniętych zakładów wzbogacania.

Cała operacja Izraela i USA przełożyła się więc dotychczas na opóźnienie irańskiego programu jądrowego. Wbrew temu co twierdzi choćby Donald Trump, nie ma na razie mowy o jego skutecznym zniszczeniu i nie widać jak to miałoby się stać. Wydaje się wątpliwe, aby było to możliwe wyłącznie z powietrza. Inwazja lądowa nie wchodzi w grę. Na ryzykowne rajdy sił specjalnych na razie nie zdecydował się ani Izrael, ani USA. Zdaniem samego Lewisa świadczy to o jednym, że od początku głównym celem Izraelczyków nie był program jądrowy, ale doprowadzenie do upadku reżimu w Teheranie. Wydaje się to mało realny zamiar, jeśli głównym narzędziem jego realizacji będą same bombardowania. Choć Izraelczycy zapewniają, że mają plany na kolejne fazy operacji.

Lewis pozostaje zwolennikiem dyplomacji. Jego zdaniem zniszczone przez Trumpa porozumienie JCPOA było znacznie skuteczniejszym narzędziem zatrzymania irańskiego programu jądrowego, niż obecne naloty. Prezydent USA storpedował je w 2018 roku, bo było według niego (oraz premiera Izraela Benjamina Netanjahu) za mało wymagające wobec Iranu. Teraz Amerykanin pod rękę ze swoim izraelskim towarzyszem próbują osiągnąć lepszy rezultat przy pomocy siły. Przy czym nie można wykluczyć, że osiągną efekt odwrotny od zamierzonego. Przed wojną Iran owszem pracował nad elementami koniecznymi do stworzenia broni jądrowej, ale nie podjął politycznej decyzji o jej zbudowaniu. Potwierdzał to sam wywiad USA i jego mianowana przez Trumpa nadzorczyni Tulsi Gabbard (z którą teraz prezydent się już nie zgadza), która mówiła o tym na przesłuchaniu przed jedną z komisji Kongresu w marcu. Po najnowszej krytyce ze strony prezydenta zmieniła już jednak ton i twierdzi, że Iran jest "1-2 tygodni" od stworzenia broni jądrowej. Nie poruszyła jednak kwestii, czy władze w Teheranie podjęły taką decyzję. To jest bowiem kluczowy niuans. Irańczycy z własnej woli zatrzymali się o krok przed metą. Pytanie, czy amerykańsko-izraelska agresja nie popchnęła ich do zmiany zdania i paradoksalnie nie zwiększyła szansy na atomowy Iran. Pomimo niezwykle udanej, z perspektywy czysto wojskowej, kampanii nalotów.

Przeczytaj źródło