Możliwość pracy zdalnej, którą dała mu pandemia, była zbawieniem. Dopiero co zerwał z dziewczyną i został sam w dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Koszty najmu zaczęły pochłaniać ponad połowę budżetu, więc kiedy tylko okazało się, że nie będzie musiał dojeżdżać do biura, odetchnął z ulgą. Znalazł równie duże, ale sporo tańsze mieszkanie w Łodzi. Wybrał to miasto, bo miał tam sporo przyjaciół, jeszcze z czasów szkolnych, a do tego bliżej do rodzinnego Zgierza.
Dobre czasy skończyły się wraz z początkiem 2024 r. – W firmie zaczęli naciskać na pracę z biura. Przekaz był jasny: albo się dostosujesz, albo wylatujesz – mówi Łukasz. 36-latek na początku uznał, że będzie dojeżdżał do pracy z Łodzi. Jednak dojazdy i powroty zabierały mu ponad cztery godziny z życia. Do tego pociągi miały wieczne opóźnienia i niejednokrotnie docierał na spotkania spóźniony.
– Uznałem, że nie ma siły, czas wrócić do stolicy. Kiedy jednak zacząłem przeglądać oferty kawalerek na wynajem, całkowicie mnie zmroziło. Trzy tysiące to było minimum. A do tego często jeszcze podwójna kaucja. Czyli na start trzeba by wyłożyć blisko 10 tys. zł – wzdycha Łukasz.