Usiedli na ławeczkach, rozmawiali, a ona w ustach magazynowała coraz więcej wiórków. Wypluła je dopiero, gdy wrócili do domu.
Od tego momentu jadła głównie zupy. Makaron ani ryż nie wchodziły w grę, dodawała kaszę mannę, żeby bardziej się nasycić. Zrezygnowała z posługiwania się łyżką, wolała wypijać zawartość posiłku. Jej menu zdominowały serki homogenizowane, kubusie, lody i batoniki toffi — wszystko, co rozpuszcza się w buzi. Tylko to umiała przełknąć.