- Drona wielkości shaheda można przetransportować w samochodzie dostawczym lub w ciężarówce, może zostać zmontowany z przemyconych elementów w Polsce. W takiej sytuacji bezzałogowiec mógłby wystartować na przykład w odległości 15 km od Okęcia. Wówczas czasu na reakcję jest bardzo mało - mówi w Gazeta.pl dr Michał Piekarski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl
Co się stanie, gdy drony pojawią się nad lotniskiem w Polsce?
Gen. bryg. Mirosław Bodnar, inspektor Wojsk Bezzałogowych Systemów Uzbrojenia, został zapytany we wtorek w RMF FM, o reakcję w sytuacji, gdyby nad którymś z polskich lotnisk pojawiły się drony. - Sądzę, że gdyby znalazły się w tym miejscu, to raczej byłyby rozpoznane już wcześniej, ponieważ wszelkiego rodzaju systemy detekcji są uruchamiane. Dlatego nie powinniśmy się obawiać, że tak duże elementy byłby niezauważone - powiedział. Pytanie padło w kontekście bezzałogowców, który pojawiły się nad lotniskami w Oslo i Kopenhadze. Lotniska trzeba było zamknąć. Duńskie i norweskie służby badają incydenty. Nie wyklucza się związku między obydwoma zdarzeniami.
Ekspert wyjaśnia
Gazeta.pl zapytała eksperta ds. bezpieczeństwa, jakiej reakcji służb moglibyśmy się spodziewać, gdyby niezidentyfikowane obiekty pojawiły się nad którymś z lotnisk w Polsce. - Jeśli taki obiekt zostaje wykryty, to wiele zależy od tego, jak zostanie sklasyfikowany i gdzie się znajduje. W sytuacji gdyby został dostrzeżony jeszcze poza granicami naszego państwa, na przykład nad Białorusią lub nad Bałtykiem, mogłyby zostać do niego skierowane myśliwce, które go zidentyfikują wizualnie, a w razie potrzeby przechwycą lub zestrzelą - mówi nam dr Michał Piekarski z Zakładu Studiów nad Bezpieczeństwem Uniwersytetu Wrocławskiego. Jak wyjaśnia, w przypadku lotów wewnątrzkrajowych także istnieje taka możliwość, jeśli lot obiektu stwarza zagrożenie dla ludzkiego życia, zdrowia lub mienia. - W przypadku, gdy obiekt znajduje się nad lotniskiem, oczywiście najpierw wstrzymuje się ruch lotniczy, a następnie, w zależności od posiadanych środków, można zmusić do go do lądowania, a nawet zestrzelić. Do zestrzelenia uprawnione jest wojsko, ale może to zrobić także policja, Straż Graniczna, a nawet pracownicy ochrony. Oczywiście strącenie bezzałogowca w takiej sytuacji wiąże się z ryzykiem. Pytanie też, jak wiele obiektów infrastruktury krytycznej jest wyposażonych w urządzenia do "miękkiego" przechwycenia drona, czyli zakłócenia jego łączności, a w konsekwencji np. zmuszenia do lądowania - mówi dr Piekarski.
Zobacz wideo Lekarz ze Strefy Gazy: Bardzo dużo dzieci bez rąk i nóg. Nie ma jak leczyć, więc amputujemy
Kwestia łączności
Jak mówi ekspert, problem polega na tym, że znaczna część takich systemów została opracowana do przeciwdziałania bezzałogowcom dostępnym na rynku komercyjnym, "które korzystają ze znanych sposobów komunikacji i częstotliwości". - W przypadku bezzałogowca, który nie utrzymuje żadnej łączności, bo naprowadza się np. tylko GPS-em lub wręcz systemem inercyjnym bądź ma system samonaprowadzania i nie prowadzi z nikim żadnej łączności, to trzeba go po prostu fizycznie zestrzelić - mówi.
"W takiej sytuacji czasu na reakcję jest bardzo mało"
Specjalista zwraca uwagę, że istotny jest czas na podjęcie stosownych działań. - Jeśli drony zostają wykryte nad Bałtykiem, Białorusią czy obwodem królewieckim, to będzie wiadomo, że coś się dzieje, będzie można odpowiednio zareagować. Ale proszę zwrócić uwagę na operację ukraińską wymierzoną w rosyjskie lotniska, tam drony startowały z samochodów. Dron wielkości shaheda może być przetransportowany w samochodzie dostawczym, ciężarówce, może zostać zmontowany z przemyconych elementów w Polsce. W takiej sytuacji bezzałogowiec mógłby wystartować na przykład w odległości 15 km od Okęcia. Wówczas czasu na reakcję jest bardzo mało - podkreśla.





English (US) ·
Polish (PL) ·