Daniel Drob, Gazeta.pl: Mogłeś głosować w wyborach parlamentarnych w 2023 roku?
Michał Tyrawski, radny powiatu człuchowskiego, były członek Nowej Lewicy: Nie, 18 lat skończyłem tydzień po wyborach.
Była radość, że PiS odsunięto od władzy?
Idee praworządnościowe i demokratyczne były i są mi bliskie. Tak, miałem w sobie dużo złości na to, co robiło PiS. Byłem wobec tej władzy krytyczny, z wyjątkiem kilku dobrych decyzji, które dotyczyły spraw socjalnych. Zmianę rządu przyjąłem z ulgą i miałem nadzieję na nową jakość. Zakładałem, że Donald Tusk po powrocie z Brukseli ma zupełnie inny pogląd na zarządzanie sprawami publicznymi. Zresztą wtedy Koalicja Obywatelska miała dużo wyraźniejszy socjaldemokratyczny rys.
I co?
Zawiodłem się. Już pierwsze sto dni rządu rozczarowywało, bo okazało się, że większości obietnic nowa władza nie jest w stanie spełnić. Ale pomyślałem: okej, w 100 dni trudno wprowadzić w życie 100 postulatów z kampanii wyborczej, nie bądźmy naiwni. Tyle tylko, że minął rok i nadal niewiele się zmieniło. Ani sprawy związków partnerskich nie załatwili, ani mieszkań. Płaca minimalna praktycznie nie wzrosła. Za to blokowali wigilię wolną od pracy a w imię "deregulacji" odtwarzali dokładnie ten sam neoliberalny porządek, który wcześniej krytykowali. Lewicowcowi trudno to przełknąć. Moja partia nic nie mogła, a w tym samym czasie PSL robił, co chciał.
Zobacz wideo Konfederacja nawiąże współpracę z PiS-em? Trudne zadanie przed Kaczyńskim
Kiedy zdecydowałeś, że odchodzisz z Nowej Lewicy?
Planowałem zostać w partii do grudniowych wyborów wewnętrznych. Gdy dowiedziałem się, że Agnieszka Dziemianowicz-Bąk będzie startowała na szefową Nowej Lewicy, pomyślałem, że jest szansa na zmianę. Dzisiaj docierają do mnie sygnały, że raczej ta zmiana nie nastąpi. W każdym razie wcześniej odbyły się wybory na przewodniczącego wojewódzkich struktur Nowej Lewicy. Reelekcję po raz n-ty uzyskał Jerzy Śnieg, dzisiaj chyba już 80-latek. Nie chciałem się godzić na cementowanie partii działaczami, którzy kariery zaczynali w PZPR i złożyłem rezygnację. Przecież to ugrupowanie miało wprowadzać świeżość i młodość do polityki. Decyzja o odejściu nie wynikała z nagłych emocji, bo rozczarowanie narastało od dawna. Wojewódzkie wybory jedynie ją przyspieszyły. Nie zostałem delegatem na kongres krajowy, więc nie będę miał żadnego wpływu na grudniowe wybory. Zakładam, że nic się nie zmieni i Nową Lewicą dalej będą rządziły osoby pamiętające Gierka.
Mocne to twoje oświadczenie o odejściu. "Lewica zapomniała, po co istnieje", "coraz częściej staje w obronie salonu", "zgodziła się być przystawką". Czym konkretnie formacja Czarzastego tak sobie u ciebie nagrabiła?
Mieszkam w popegeerowskim regionie. Podczas transformacji Balcerowicza bezrobocie wynosiło u nas ponad 40 proc., najwięcej w kraju. Dzisiaj bezrobotnych jest ok. 10 proc. mieszkańców. Nie ukrywajmy - powiat człuchowski jest biedny. Tutaj wszyscy znają obraz zapadających się usług publicznych. Do nas dopiero w przyszłym roku wróci kolej PKP Intercity. Do niedawna do Człuchowa dojeżdżały dwa-trzy pociągi dziennie, teraz jest ich sześć. Sam pochodzę z rodziny robotniczej, moi rodzice pracują za minimalną krajową, znam biedę i wychowywałem się w środowisku, które borykało się z poważnymi problemami materialnymi. Wobec tego pokładałem duże nadzieje w Nowej Lewicy, gdy chodzi o sprawy socjalne, propracownicze.
Te sprawy położono?
Dzisiaj zupełnie nie ma ich na sztandarach. Dla mnie to był jednak szok, że lewicowi politycy są w stanie trwać w koalicji z rozpychającym się PSL-em czy Ryszardem Petru, który siedział na kasie w Biedronce i robił sobie jaja z pracowników handlu. Parlamentarna lewica boi się konfliktu z liberałami i kapitałem, więc warto się zastanowić, czy to w ogóle dalej lewica. Według mnie ona w tym momencie jest dekoracją dla liberalnego bloku u władzy. Stoi po stronie salonu, który jeszcze niedawno osoby pobierające w pełni należne świadczenia socjalne, nazywał patologią. Jeśli lewica chce coś realnie znaczyć, to musi wrócić do ludzi, którzy pracują na śmieciówkach, których dojeżdżają kredyty, którzy ledwo są w stanie się utrzymać w trakcie studiów i tak dalej. Nie chcę wylewać wiadra pomyj na tę partię. Dopóki do niej nie dołączyłem, nie miałem ambicji, żeby zostać radnym i pójść na studia, ale nie widzę dla tego ugrupowania przyszłości. Do tego dochodzą sprawy personalne. Mówimy o partii, która zaciekle broniła Dariusza Wieczorka po jego aferach [ m.in. nie wpisał w oświadczeniu majątkowym dwuhektarowej działki oraz wartego kilkadziesiąt tysięcy złotych miejsca garażowego - przyp. red.].
"Nie do obrony" - pisała wtedy Dziemianowicz-Bąk.
I właśnie dlatego uważam, że szanse, by ci działacze z legitymacją PZPR ją poparli, są praktycznie zerowe. Z programem też nic nie idzie do przodu. Mówiłem o sprawach pracowniczych, ale światopoglądowe również leżą. Związki partnerskie to był sztandarowy postulat Nowej Lewicy. Pamiętajmy, że uregulowania tej kwestii wymaga od Polski Europejski Trybunał Praw Człowieka. A my po dwóch latach dyskutujemy o jakimś minimum i na dodatek okazuje się, że to minimum da się jeszcze okroić. Lewica szczyci się tym, że w projekcie zapisano dziedziczenie testamentowe, a przecież dzisiaj już to funkcjonuje - osobom żyjącym w związkach nieformalnych chodzi o dziedziczenie ustawowe. Przecież to jest śmieszne. Ten projekt w ogóle nie przywraca godności, nie wprowadza nowych praw. Ludzie dostają jakieś ochłapy, ludowcy robią, co chcą, a Lewica przy tym głupio trwa.
I co, miałaby zerwać koalicję? Wtedy PiS by wróciło do władzy - taki jest kontrargument.
Ale koalicja 15 października rządzi dlatego, że szła do wyborów z konkretnymi postulatami. To dotyczy też Nowej Lewicy. To nie jest tak, że PiS doszłoby do władzy, bo lewica z powodu kaprysu zerwała koalicję. Lewica zerwałaby koalicję, bo nie jest w stanie w niej realizować postulatów. To jest kwestia ciągu przyczynowo-skutkowego. Jakoś PSL może o swoją agendę zadbać - broni myśliwych, pasie się w ministerstwach i spółkach, blokuje związki partnerskie. A lewica szarpie się o związki partnerskie dwa lata, a finalnie i tak ich nie dowozi. Jeśli PiS dojdzie do władzy, to na życzenie koalicji 15 października.
Opowiesz, jak w ogóle zaangażowałeś się politycznie?
W 2020 roku w Gdańsku widziałem protest po wyroku Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji. Zacząłem się bardziej interesować polityką i zrozumiałem tę złość protestujących. Niedługo później sam zaangażowałem się w organizację protestu w Człuchowie. W końcu zapisałem się do młodzieżówki partyjnej, przyszły wybory samorządowe w 2024 roku i zostałem najmłodszym w Polsce radnym powiatowym.
Czym teraz żyją mieszkańcy powiatu człuchowskiego?
W tym tygodniu otrzymałem prośbę o interwencję w sprawie budowy fermy na 500 tysięcy kur, której sprzeciwiają się mieszkańcy. Ma ona powstać blisko miasta, w którym mieszkam. Inwestycja oznacza prawdopodobnie bardzo silny odór i zanieczyszczenie środowiska. To ważna sprawa. Ogólnie bardzo dużo miejsca zajmuje poprawa bezpieczeństwa. Dziś rozmawialiśmy z mieszkańcami o potrzebie zamontowania progów zwalniających na drodze we wsi Czarnoszyce. Rozmawiamy o dziurach - przepraszam - ubytkach w drogach, odśnieżaniu i tym, żeby apteka czynna była całą noc, a nie tylko do godziny 20. Jedna z moich ostatnich interpelacji dotyczy umożliwienia ludziom płacenia za bilety w busach kartą płatniczą. Takimi sprawami się zajmuję, bo po to mnie wybrali mieszkańcy - żebym załatwiał ich interesy u starosty.
Jako radny zauważyłeś, że agenda lewicy rozmija się z tym, czym na co dzień żyją mieszkańcy?
Też. Kiedy już się zaangażowałem w politykę, to czytałem dużo lewicowych publikacji. W końcu zaczęło do mnie docierać, dlaczego lewica nie jest dzisiaj popierana przez klasę robotniczą. W zasadzie to już nawet się nie stara o te głosy walczyć.
Dlaczego?
Bo w ostatnich latach prawie w 100 procentach postawiono na agendę światopoglądową. Żeby było jasne, dla mnie też to są ważne tematy, nie można odpuszczać w sprawie aborcji czy związków partnerskich, ale jednocześnie gdzieś zaginęła agenda społeczna. Lewica nie potrafi mówić językiem, który trafia do mieszkańców małych miast i pracowników wykonujących niskopłatne zawody. Nie wiem, czy dzisiaj to jest do odkręcenia.
Ale z czego to twoim zdaniem wynika?
Według mnie popełniono strategiczne błędy w komunikacji. Dobrym przykładem jest to, jak lewica mówiła o migracji, której, co nie jest tajemnicą, mieszkańcy mniejszych miast nie są szczególnie przychylni. Lewicowi politycy nie potrafili o migrantach mówić szczerze i odważnie, tak aby minimalizować strach. Dzisiaj to powoli się zmienia, ale odbudowanie wiarygodności wymaga czasu.
"Szczerze i odważnie", czyli jak?
Opowiem na przykładzie. W moim regionie żyją migranci zarobkowi z Wenezueli i Kolumbii. Nie mają tu kolorowo, wiadomo, że migranci zatrudniani przez prywatne agencje często pracują w skandalicznych warunkach. Nie brakuje informacji o tym, że ludzi się wyzyskuje. I tu pojawia się pytanie, czy nasze państwo jest gotowe przyjmować pracowników zza granicy i zapewnić im godziwe warunki. Bo jeśli nie, to czy z czasem przyjmowanie dużej liczby niewykwalifikowanych pracowników nie doprowadzi do ogólnego pogorszenia standardów pracy w Polsce? Czy potencjalny szef nie powie, że ma "10 Ukraińców albo Kolumbijczyków na twoje miejsce". Przecież biorąc pod uwagę to, jak w Polsce działa inspekcja pracy, to są uzasadnione obawy. Do tego dochodzą kwestie związane z bezpieczeństwem, które też lewica w przekazie dotyczącym migracji ignorowała.
Chodzi ci o to, że dominujący przekaz polityków lewicowych ws. migracji był dość frywolny? Że nie mówiono o ewentualnych ryzykach?
Bardzo frywolny, żadnego niuansowania - "wpuszczajmy" i tyle. Dzisiaj ta komunikacja się zmienia, ale tak jak mówię, potrzeba czasu. Zaznaczę tylko, że wiem, że Ukraińcy w Polsce nie są dla naszej gospodarki obciążeniem. Dane pokazują, że środki, które wnoszą do budżetu państwa, przewyższają to, co państwo na nich wydaje z tytułu programów społecznych, usług itd. Wszyscy Ukraińcy, których znam, to ciężko pracujący ludzie. Chodzi o to, że po prostu przekaz dotyczący migracji powinien być bardziej odpowiedzialny. Błędów w komunikacji było zresztą więcej. Jeszcze kilka lat temu lewicowi politycy kwestionowali zasadność kupowania myśliwców F-35. Przecież to było zupełnie nieodpowiedzialne. To wszystko sprawia, że w temacie bezpieczeństwa Lewica stała się niewiarygodna, a dzisiaj to jedno z kluczowych dla obywateli zagadnień.
Da się to odbudować?
Na pewno nie z tymi samymi twarzami. Będzie trudno, zwłaszcza jeśli spojrzeć na strukturę elektoratu Nowej Lewicy. To głównie kobiety z dużych miast. Ale wydaje się, że w dłuższej perspektywie jest to możliwe, z nowymi ludźmi, z pracą u podstaw. I z językiem, który potrafiłby połączyć agendę egalitarną z ekonomiczną. To się nie wyklucza - bo w centrum i tak stoi człowiek. Robotnik gej i robotnik heteroseksualny mają te same codzienne troski, a mniejszości i klasa pracująca nie są swoimi wrogami. Trzy dekady neoliberalizmu wypaczyły poczucie solidarności i rozbiły tożsamość klasową. Dziś zamiast zwalczać siebie nawzajem, musimy znów nauczyć się walczyć z kapitałem, który ciemięży wszystkich. Choć w różny sposób, to z tym samym skutkiem: nierównością i brakiem godności.





English (US) ·
Polish (PL) ·