Byłem sceptykiem, a dzisiaj kupiłbym już auto elektryczne. Oto kilka powodów

8 godziny temu 2
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Jeszcze trzy, cztery lata temu, mówiąc kolokwialnie, nie trąciłbym auta elektrycznego nawet kijem. Absurdalnie wysokie koszty zakupu w połączeniu ze stosunkowo małym zasięgiem samochodów zeroemisyjnych i znikomą infrastrukturą do ładowania sprawiały, że byłem przeciwny pojazdom elektrycznym. W żaden sposób nie negowałem elektromobilności jako takiej, bo ta już wtedy miała szereg zalet.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Samochody elektryczne przegrały na starcie przez polityków i producentów

W codziennym użytkowaniu samochody elektryczne co do zasady są mniej wymagające i dużo wygodniejsze w użytkowaniu niż spalinowe. Standardem jest automatyczna przekładnia, która w przypadku tradycyjnych modeli niejednokrotnie wciąż wymaga dopłaty. Napęd elektryczny nie generuje drgań i wibracji, a do tego jest praktycznie bezgłośny. Nie można pominąć też kwestii wyposażenia. Modele elektryczne z racji już i tak wysokiej ceny zakupu, a może przede wszystkim niechęci klientów do tego rodzaju napędu, często są lepiej wyposażone od aut spalinowych, co ma skłonić do ich zakupu.

Pomimo licznych zalet elektromobilność cały czas nie może przebić się do świadomości kierowców. To m.in. efekt działań zarówno unijnych decydentów, jak i samych producentów aut. Ci pierwsi zawinili, bo postawili użytkowników aut przed faktem dokonanym — przechodzimy na elektromobilność, bo tak, i nie mamy zamiaru słuchać żadnych, nawet najsensowniejszych argumentów. A zmuszanie do czegoś co budzi wewnętrzny opór, jest sposobem na negowanie nawet najlepszych rozwiązań. Z kolei koncerny motoryzacyjne już kilka lat temu wmawiały nam, że napęd elektryczny jest dopracowany i że możemy cieszyć się w pełni funkcjonalnymi autami. To samo mówią zresztą i dzisiaj, chociaż najnowsze konstrukcje i te sprzed kilku lat to tak naprawdę dwa różne światy. To tylko dowodzi, jak bardzo byliśmy nabijani w butelkę.

Planowanie trasy jak za króla Ćwieczka — tak kiedyś było

Oczywiście trudno wyobrazić sobie, żeby którakolwiek firma przedstawiała swój produkt jako niedopracowany. Ale w przypadku tak ważkiej transformacji, jaką jest przejście od powszechnego napędu spalinowego do elektromobilności, w połączeniu ze wspomnianą nachalnością przekazu przyniosło to efekt odwrotny do zamierzonego. Ta przepaść pomiędzy zapewnieniami producentów a rzeczywistością doprowadziła do tego, że szereg argumentów przeciwko samochodom elektrycznym urastał (i czasami wciąż urasta, choć już często bezzasadnie) do rangi poważnych problemów, nawet jeśli w istocie nie miały one większego znaczenia.

Niechęć do modeli elektrycznych spotęgowali też ich zagorzali fani, którzy na każdym kroku odsądzali od czci i wiary każdego, kto śmiał krytycznie wypowiedzieć się o elektromobilności. Ileż to osób uznano za ułomnych, bo nie potrafili "planować" trasy. W przypadku samochodów spalinowych już od dekad nie trzeba zastanawiać się, którą trasę wybrać, żeby nie zabrakło paliwa, ani tym bardziej instalować w telefonie szeregu aplikacji, żeby to paliwo kupić.

Kilka lat rozwoju elektromobilności przyniosło diametralną zmianę

Można zatem zadać sobie pytanie, co się zmieniło, że ze sceptyka stałem się nie tyle fanatykiem lub orędownikiem elektromobilności, co osobą, która na poważnie brałaby pod uwagę zakup auta elektrycznego? To pytanie jest tym bardziej zasadne, że od czasu niechęci do elektrycznego napędu minęły zaledwie trzy, cztery lata.

Prawda jest taka, że w niemal dowolnym aspekcie życia powyższy okres to przepaść. Wystarczy spojrzeć na postęp, który widać w świecie elektroniki. Sztuczna inteligencja sprzed trzech lat w porównaniu z obecną to również zupełnie inny świat. Ten postęp zauważalny jest też w świecie elektromobilności. Co prawda tutaj nie możemy mówić o tak szybkich zmianach, ale te są wyraźnie dostrzegalne, nawet w Polsce.

Sieć ładowania dużo lepiej rozwinięta, ale i tak wciąż jest słabym ogniwem

Do dzisiaj narzekamy na fatalną infrastrukturę do ładowania, ale tak naprawdę robią to również Niemcy. A przecież sieć ładowarek dostępna u naszych zachodnich sąsiadów wielokrotnie przewyższa polską infrastrukturę. To tylko dowodzi, że nigdy nie będzie tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Dotyczy to również Polski.

Ponad połowa Polaków ma możliwość zamontowania w swoich domach urządzenia typu wallbox i zapewnić sobie łatwy dostęp do ładowania. W wielu przypadkach byłoby to nawet wygodniejsze rozwiązanie niż użytkowanie auta spalinowego, który co jakiś czas trzeba zatankować i można to zrobić praktycznie tylko na stacji paliw. Osoby mieszkające w domach prywatnych, bliźniakach czy szeregowcach, "stację paliw" dla auta elektrycznego mogą mieć na swojej posesji.

Ale nawet i bez przydomowej ładowarki sytuacja wygląda dużo lepiej niż kilka lat wstecz. Z miesiąca na miesiąc w miastach i przy głównych trasach pojawiają się nowe punkty ładowania, coraz częściej te o dużej mocy. Najpoważniejszym minusem wciąż pozostaje wysoki koszt ładowania na szybkich publicznych ładowarkach, który sprawia, że użytkowanie pojazdu elektrycznego może być znacznie droższe niż modeli spalinowych. Ale dzieje się tak wyłącznie wtedy, gdy korzystamy jedynie z publicznych ładowarek. A wiele osób, jak już wspomniałem, mogłoby ładować auto w domu, czasami dosłownie za kilkadziesiąt groszy za kilowatogodzinę i dużo taniej niż w przypadku benzyny czy diesla.

Samochody elektryczne nareszcie tańsze i "myślące" za użytkownika

Drugą kwestią jest możliwość zakupu nowego auta elektrycznego przez coraz liczniejszą grupę obywateli. Przez kilka lat w ofercie firm motoryzacyjnych pozostawały głównie drogie samochody. Teraz koncerny wprowadzają do oferty modele zeroemisyjne, które nawet bez dopłat okazują się akceptowalne cenowo. A po uwzględnieniu dotacji, koszt zakupu tych aut może okazać się nawet niższy, niż w przypadku modeli spalinowych. Mówimy oczywiście o małych, miejskich pojazdach, ale w przypadku samochodów spalinowych, chcąc ograniczyć wydatek do kwoty poniżej 100 tys. zł, też musimy zdecydować się na miejskie auto i na dodatek często kiepsko wykończone i z relatywnie ubogim wyposażeniem.

W przypadku dzisiejszych aut elektrycznych nie można zapomnieć o jeszcze jednej istotnej kwestii. Teraz wiele nowych modeli po podaniu celu podróży automatycznie sugeruje, kiedy i gdzie należy zjechać na stację ładowania, aby stracić jak najmniej czasu. A gdy już jesteśmy na stacji ładowania, często wystarczy podłączyć wtyczkę, aby samochód sam skomunikował się z ładowarką i rozpoczął ładowanie — bez zbędnych kart RFID, bez aplikacji, krótko mówiąc bez utrudnień. Kilka lat temu można było o tym tylko pomarzyć.

Problemem samochodów elektrycznych był zasięg. Był!

Mówiąc o samochodach elektrycznych, nie można pominąć jeszcze jednej bardzo ważnej kwestii — zasięgu. Ten kilka lat temu faktycznie był powodem do krytyki. Deklarowana przez producentów autonomia nijak nie miała się do rzeczywistości. Nawet modele za kilkaset tys. zł podczas jazdy drogą ekspresową z dopuszczalną prędkością pokonywały ok. 200 km i później wymagały uzupełniania energii. A kupowanie tak drogie auta, żeby jeździć nim wyłącznie po mieście i okolicach, nie miało sensu.

Dzisiaj elektryki, ale tylko te najnowszej generacji, zaczynają już przypominać modele spalinowe. O ile jeszcze jakiś czas temu podczas prezentacji nowych modeli z niepokojem patrzyłem na szybko obniżający się zapas energii, dzisiaj w ogóle nie zwracam na to uwagi. Dość powiedzieć, że niektórymi modelami, nawet takim z baterią o pojemności znacznie poniżej 90 kWh, bez większego problemu można pokonać drogą ekspresową 400 km. Dzisiaj nawet typowo miejskie modele przejeżdżają ekspresówką 200 km.

Także sam czas ładowania często jest już akceptowalny, zwłaszcza w modelach z instalacją 800 V, w których w ciągu 10 minut można doładować ok. 40 proc. pojemności akumulatora. Przy sensownym zasięgu oznacza to, że podczas podróży liczącej 500-600 km, często wystarczy już jedno krótkie ładowanie, np. przy okazji postoju na kawę, aby dotrzeć do celu.

Elektromobilność w pewnych aspektach na równi z tradycyjną motoryzacją

Czy to oznacza, że modele elektryczne są już w stanie w pełni zastąpić auta spalinowe? Z pewnością nie. Dla niektórych osób wciąż ważna jest niezależność i możliwość szybkiego uzupełnienia zapasu paliwa. Wielu kierowców krytykuje też brak dźwięku w silnikach elektrycznych, chociaż co ciekawe, duża część tych miłośników tradycyjnej motoryzacji równie gorliwie krytykuje powszechne już od kilku lat 3-cylindrowe jednostki.

Trudno nie wspomnieć też o obawach związanych z żywotnością akumulatorów, co oprócz zasięgu, czasu ładowania i kosztów zakupu wciąż uchodzi za największą wadę modeli elektrycznych. Tymczasem praktyka pokazuje, że mamy do czynienia z demonizowaniem problemu, bo akumulatory wytrzymują znacznie dłużej, niż pierwotnie sądzono. Także koszty ich wymiany nie są wcale tak wysokie, bo zazwyczaj wymieniane są najbardziej zużyte pakiety, a nie cały pakiet. Warto pamiętać, że żywotność modeli spalinowych też już jest przeszłością i coraz częściej trzeba liczyć się z kosztami napraw sięgającymi kilku czy nawet kilkunastu tys. zł.

Napęd elektryczny nie powiedział jeszcze ostatniego słowa

Niezależnie od wszystkich zalet i wad samochodów elektrycznych, których jestem świadom, zdaję sobie sprawę z tego, że wciąż jesteśmy w fazie rozwoju elektromobilności. Już za kilka lat powinniśmy spodziewać się akumulatorów, które zapewnią zasięg na poziomie niemal 1 tys. km, a i samo ładowanie będzie trwało znacznie krócej. Nie zmienia to jednak faktu, że dzisiejsze nowe samochody elektryczne (to bardzo ważne, żeby brać pod uwagę wyłącznie najnowsze konstrukcje), są już wystarczająco dopracowane, a sieć ładowania na tyle rozwinięta, że spokojnie można myśleć o samochodzie elektrycznym.

W przypadku wymagających osób, z racji zasięgu w odniesieniu do czasu uzupełnienia "paliwa", wciąż jeszcze nie zastąpią one modeli spalinowych, ale idealnie sprawdzą się jako drugie auto w rodzinie oraz u tych kierowców, którzy w dalszą trasę wybierają się stosunkowo rzadko. A takich osób w Polsce jest bardzo dużo.

Przeczytaj źródło