- Izabela Leszczyna podkreśliła, że jej dymisja nie wynikała z błędów, a kierowanie resortem zdrowia to niezwykle trudne zadanie
- Zdaniem byłej minister obecne problemy w ochronie zdrowia są konsekwencją decyzji poprzedniego rządu
- Leszczyna zapewniła, że mimo trudności nie ma kryzysu w NFZ
- Proponowany przez obecne kierownictwo limit wynagrodzeń lekarzy oceniła jako zły pomysł
- Za kluczowe uznała spowolnienie tempa wzrostu wynagrodzeń medyków
"Minister zdrowia jest od zarządzania bardzo trudnym resortem"
Poproszona o ocenę pracy swojej następczyni, Jolanty Sobierańskiej-Grendy, Leszczyna była daleka od krytyki: „minister zdrowia jest od zarządzania bardzo trudnym resortem, trudnym systemem, trudnym w każdym kraju i każdy kraj europejski, także dużo bogatsze kraje niż Polska mają problemy, w tym problemy finansowe”.
Była minister porównała również swoją sytuację do wyzwań, z którymi mierzy się Grenda. Jej zdaniem obie działają w podobnym, niezwykle skomplikowanym środowisku, jednak obecna minister musi zmagać się dodatkowo z narastającymi oczekiwaniami społecznymi oraz presją związaną z negocjacjami płacowymi z medykami.
Rymanowski nie oszczędził gościni pytania o jej dymisję. Leszczyna odpowiedziała jednoznacznie:
– Dymisja to nie jest kwestia zasłużenia czy nie. Absolutnie nie zasłużyłam i pan premier o tym wie i nie dlatego odeszłam z tego resortu, że zrobiłam coś złego.
Podkreśliła, że zmiana na stanowisku ministra zdrowia wynikała z decyzji premiera o odpolitycznieniu tego resortu, nie zaś z jej błędów czy zaniedbań.
Problemy w ochronie zdrowia konsekwencją rządów PiS
Leszczyna stanowczo odrzuciła zarzut, że obecny rząd doprowadził system ochrony zdrowia do kryzysu. Jej zdaniem sytuacja, z którą dziś mierzą się szpitale, NFZ i pacjenci, jest bezpośrednim skutkiem decyzji poprzedniej władzy. Wymieniła cztery kluczowe błędy:
- usztywnienie sieci szpitali w 2017 roku, które „zabetonowało” strukturę placówek i uniemożliwiło im dostosowywanie się do potrzeb zdrowotnych lokalnych społeczności;
- wyprowadzenie nocnej i świątecznej pomocy z POZ, co – jak mówi – „zablokowało nam SOR-y”;
- przerzucenie drogich zadań, takich jak ratownictwo, leki dla seniorów i procedury wysokospecjalistyczne, do NFZ bez wskazania źródeł ich finansowania;
- nieprzemyślaną ustawę podwyżkową, która była potrzebna, ale została wprowadzona bez długofalowego planu na jej utrzymanie.
Była minister przypomniała również, że okres epidemii COVID-19 sztucznie napompował finansowanie ochrony zdrowia. „W pandemii finansowaliśmy system całkowicie spoza budżetu i spoza NFZ, funduszem antycovidowym, który wygenerował ogromne długi” – mówiła. Jej zdaniem obecny rząd musi spłacać nie tylko zaległości zdrowotne wynikające z przerwanych terapii, ale także „dług finansowy” zaciągnięty przez poprzedników, który w praktyce oznacza brak realnych środków finansowych na bieżące świadczenia.
Odpierając zarzuty dotyczące rzekomego kryzysu w NFZ, Leszczyna podkreśliła, że sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna. Zwróciła uwagę, że na koniec roku problemy finansowe pojawiały się zawsze, niezależnie od tego, kto rządził. Jej zdaniem to nie oznacza bankructwa, a jedynie konieczność interwencji rządu i „spięcia budżetu”.
Leszczyna stanowczo zaprzeczyła także narracji, że pacjenci onkologiczni są pozostawiani bez opieki lub że przesuwa się ich zabiegi. „Pacjent onkologiczny przyjmowany jest w listopadzie albo w grudniu. Nie jest przesuwany na następny rok” – zapewniła, nazywając dramatyczne komunikaty o rzekomej zapaści „nieodpowiedzialnymi i nieprawdziwymi”.
Limit zarobków dla lekarzy to zły pomysł
Była minister szeroko odniosła się do propozycji wprowadzenia przez obecne kierownictwo resortu zdrowia limitu zarobków dla lekarzy w wysokości 48 tys. zł brutto miesięcznie. Oceniła to rozwiązanie jako niewłaściwe i nieskuteczne, argumentując, że lekarze wykonują skrajnie różne specjalizacje, pracują w różnych warunkach i mają odmienne obciążenia dyżurowe. Dlatego – jej zdaniem – ustalenie jednej sztywnej granicy płacowej doprowadziłoby do paradoksów i demotywacji, zamiast rozwiązania realnych problemów.
Leszczyna zwróciła uwagę, że taka regulacja może wręcz stworzyć zjawisko odwrotne do zamierzonego: skoro ustawowy limit wynosiłby 48 tys. zł, to – jak mówiła – „każdy lekarz dojdzie do wniosku, że chce zarabiać 48 tys. brutto, bo dlaczego nie, jeśli może”. Jej zdaniem byłby to impuls do sztucznego windowania wynagrodzeń, a nie realnego uporządkowania rynku pracy.
Była minister podkreślała też, że wynagrodzenia medyków obecnie rosną szybciej niż wpływy ze składki zdrowotnej, co ogranicza środki na finansowanie procedur i leczenie pacjentów. To główne źródło problemów finansowych placówek. Dlatego konieczne jest stworzenie nowego modelu waloryzacji wynagrodzeń, który z jednej strony zapewni medykom stabilną siłę nabywczą, a z drugiej nie będzie „zjadał” budżetu na świadczenia medyczne.
– Wiemy, że musicie zarabiać dużo, jesteście wyjątkowymi zawodami, natomiast dynamika wzrostu tych płac musi się zmniejszyć – powiedziała Leszczyna.
To właśnie – jak podkreśliła – jest warunkiem koniecznym, aby system ochrony zdrowia mógł funkcjonować stabilnie, a negocjacje płacowe mogły zakończyć się kompromisem, który nie sparaliżuje szpitali.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
Dowiedz się więcej na temat:

4 tygodni temu
18






English (US) ·
Polish (PL) ·