Brutalna prawda o przygotowaniach Polaków do igrzysk. "452 złote miesięcznie"

1 miesiąc temu 18

Reprezentacja Polski w curlingu jeszcze nigdy w historii nie miała okazji wystąpić na igrzyskach olimpijskich. Wkrótce postara się to zmienić. Prowadzona przez czeskiego trenera Jakuba Baresa drużyna zajęła rok temu drugie miejsce w mistrzostwach Europy Dywizji B i awansowała do najwyższej Dywizji A. Przy okazji zapewniła sobie wówczas prawo udziału w kwalifikacjach do igrzysk w Mediolanie i Cortinie d'Ampezzo. O awans nie będzie jednak łatwo.

Zobacz wideo Reprezentacja z Lewandowskim na czele w komplecie przed Nową Zelandią i Litwą

Polacy mają walczyć o igrzyska. Niebywałe, ile dostają od ministra. "Symboliczne"

Polaków najpierw czeka rywalizacja w Aberdeen, która potrwa od 7 do 11 października. Jeśli zajmą w niej miejsce w pierwszej trójce, polecą na kolejny turniej kwalifikacyjny do Kanady. Dopiero tam będą mogli zagwarantować sobie bilety na igrzyska. Gdyby do tego doszło, mówilibyśmy o niebywałej sensacji. Nie dość, że Polska nie należy do potentatów w tej dyscyplinie, to jeszcze nasi zawodnicy muszą mierzyć się z gigantycznymi problemami.

Chodzi oczywiście o finanse. Jak ujawnił na łamach "Faktu", jeden z członków kadry - Krzysztof Domin, państwo pomaga im w znikomym stopniu. - Dostajemy stypendium od ministra sportu, symboliczne 452 zł miesięcznie netto. To raczej gest niż realna pomoc. Utrzymujemy się głównie z prywatnych sponsorów i własnych środków - wyjaśnił.

Polacy mogą dokonać czegoś niezwykłego. "Nie bylibyśmy w stanie..."

Na szczęście tym razem udało im się dostać dodatkowe pieniądze na przygotowania. - W tym roku bardzo pomógł nam Polski Komitet Olimpijski. Dzięki funduszowi solidarnościowemu MKOl pokrył około 30 proc. naszego budżetu. Dostaliśmy 15 tysięcy dolarów przy całkowitych kosztach sezonu na poziomie ok. 50 tysięcy euro. Resztę musimy zebrać sami - dodał Domin.

Poza Dominem Polaków reprezentować będą Konrad Stych (skip), Marcin Ciemiński, Bartosz Łobaza oraz Maksym Grzelka. Żaden z nich nie jest sportowcem "na pełen etat". Wszyscy pracują zawodowo i muszą poświęcać urlopy na zgrupowania. - Rocznie spędzamy poza domem 80-90 dni, czyli niewiele mniej niż zawodowi sportowcy. Gdyby nie wyrozumiałość naszych rodzin i żon, nie bylibyśmy w stanie utrzymać takiego poziomu zaangażowania - wyjawił. 

Przeczytaj źródło