Atomowy poker: Izrael gra kartą, której nie pokazuje
Izrael nigdy nie przyznał się oficjalnie do posiadania broni nuklearnej. Ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że broń ta istnieje. Pierwszy izraelski ładunek jądrowy miał powstać już w 1966 roku, przy wydatnym wsparciu Francji i cichym przyzwoleniu kilku innych krajów. Do dziś Izrael prowadzi politykę tzw. „strategicznej dwuznaczności” – nie zaprzecza, ale też nie potwierdza. Oficjalna linia brzmi: „Izrael nie będzie pierwszym krajem, który wprowadzi broń atomową na Bliski Wschód”. Brzmi niewinnie, ale kryje w sobie ogromną groźbę.
Izrael był nieoficjalnym partnerem pierwszego francuskiego testu bomby atomowej. / ShutterStock
Wojna 1973: atom jako argument na dwa fronty
Podczas wojny Jom Kipur w 1973 roku Izrael znalazł się pod ogromną presją. Arabskie wojska prowadziły niebezpieczną ofensywę, a armia izraelska była u kresu sił. Wtedy właśnie, jak sugerują historycy, Tel Awiw rozważał użycie broni jądrowej. Ale to nie wszystko. Groźba użycia broni atomowej została użyta nie tylko przeciwko wrogowi („Nie zbliżajcie się, bo walniemy”), ale również wobec… sojusznika. Izrael miał zakomunikować Waszyngtonowi: jeśli nie przyślecie natychmiastowej pomocy, będziemy zmuszeni sięgnąć po atomówkę. Skutecznie, USA rozpoczęły największy w historii most powietrzny z bronią i zaopatrzeniem. Czy rzeczywiście tak wyglądał ten atomowy szantaż, jednak nie wiemy.
Dimona, Vela i Vanunu - trzy symbole jednej tajemnicy
Centrum badań jądrowych w Dimonie to miejsce, gdzie Izrael miał opracować swoje pierwsze głowice. W 1979 roku satelita Vela zarejestrował tajemniczy błysk – podejrzewa się, że był to izraelski test z udziałem RPA. A w 1986 roku świat wstrzymał oddech, gdy były technik z Dimony, Mordechaj Vanunu, opublikował zdjęcia i dane dotyczące izraelskiego programu nuklearnego. Vanunu został uprowadzony przez Mossad, a następnie skazany na 18 lat więzienia za ujawnienie „największej tajemnicy Izraela”. Jego relacja potwierdziła, że Izrael dysponuje nie tylko bronią atomową, ale i termonuklearną. To trzy najmocniejsze i publicznie komentowane dowody na izraelski status posiadacza broni atomowej.
Iran w kajdanach traktatu, Izrael poza kontrolą
Iran, mimo technologicznych możliwości, jest związany Traktatem o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT), który sam podpisał. Publicznie potępia broń atomową jako „grzeszną” i propagandowo przedstawia się jako przeciwnik atomowego zbrojenia. Izrael, odwrotnie, nigdy traktatu nie podpisał i nie ma żadnych formalnych ograniczeń. To asymetria, która stawia Teheran w trudnym położeniu: technologia jest, ale polityka i reputacja blokują jej użycie. Co więcej
Pakistan, cichy strażnik równowagi?
W tym całym atomowym zamieszaniu pojawia się jeszcze jeden gracz –Pakistan. Oficjalnie niezaangażowany, ale uważany przez niektórych analityków za „gwaranta równowagi” na rzecz świata islamskiego. Islamabad nie kryje, że jego broń jądrowa istnieje i jest gotowa na ewentualne zagrożenie ze strony Indii. Już oficjalnie jednak mówi się, że w razie izraelskiego atomowego uderzenia na Iran, Pakistan mógłby zareagować jako „opcja odstraszająca”. To niepokojący sygnał, że atomowy konflikt mógłby rozlać się poza granice Izraela i Iranu.
Samson Option – plan, który nikogo nie pozostawi nietkniętego
Izrael od lat buduje swoją strategię odstraszania na tzw. opcji Samsona – nazwanej tak od biblijnego bohatera, który zginął razem ze swoimi wrogami. W praktyce oznacza to, że jeśli kraj zostanie postawiony pod ścianą, ma możliwość totalnego jądrowego odwetu. Dzięki flocie okrętów podwodnych, rakietom Jericho i nowoczesnym myśliwcom, Izrael może zrealizować takie uderzenie z niemal dowolnego punktu na globie.
Izraelski samolot F-15. Dzięki dużemu udźwigowi maszyny te doskonale nadają się do bombardowania naziemnych celów. / IAF
Nikt normalny nie chce drugiej Hiroszimy
Świat pamięta, jak wyglądało użycie przez USA bomby atomowej w Hiroszimie i Nagasaki. Dziesiątki tysięcy ofiar i długotrwałe skutki dla zdrowia i środowiska to nie scenariusz, który ktokolwiek normalny chciałby powtórzyć. Dlatego globalna opinia publiczna i wielu liderów nieustannie apelują o deeskalację i powstrzymanie się od użycia broni masowego rażenia. Oczywiście są również i tacy politycy, którzy z niejasnych dla normalnych ludzi powodów powtarzają że trzeba być twardym i nie bać się atomówek. Otóż nie, bycie twardym nie pomaga w przypadku użycia broni atomowej.
W całej historii konfliktu izraelsko-irańskiego to właśnie hipotetyczna izraelska bomba atomowa jest najbardziej skutecznym narzędziem nacisku. To broń, której nikt nie widział – a wszyscy się jej boją. I właśnie dlatego, choć Izrael nigdy jej nie pokazał, działa ona lepiej niż niejedna dywizja pancernych.