"Biała śmierć" - najskuteczniejszy snajper w historii wojen. "To nasz kraj, nie Rusków"

2 tygodni temu 10

Simo Häyhä miał już za sobą trzydzieści trzy letnie pory. Ostatnie lato było piękne i pogodne, wszystkie niezbędne prace wykonane na czas, spichrze wypełnione. Häyhä patrzył spokojnie na pola, z których zebrano doroczne plony. W szyję dmuchał mu zimny wiatr, więc zapiął starannie szarą kurtkę polowego ubrania noszonego przez członków samoobrony. Podeszła do niego matka, stanęła obok, nic nie mówiąc, ale Simo zrozumiał jej milczenie.

– Niedługo wrócę, nie martw się.

Zarzucił na ramię plecak i energicznie nasadził czapkę na głowę. W przedpokoju czekał na niego karabin, jak wierna narzeczona. Nowa metalowa lufa połyskiwała szarością. Broń należała do najnowszych; był to karabin szturmowy M/28– 30, o długości 1190 milimetrów i wadze czterech i pół kilograma. Na lufie widniał znak SAKO i napis S.K.Y. (Najwyższe Dowództwo Samoobrony). Zręcznym ruchem Häyhä otworzył zamek karabinu i szybkim spojrzeniem upewnił się, że w komorze nie ma naboju. "Pusta broń" stanowiła największe niebezpieczeństwo ze wszystkich – to szeregowcowi zawsze wbijano do głowy.

Häyhä założył na ramię pasek karabinu, który przylgnął mocno do jego pleców. Broń ta była cenna z kilku powodów. Początkowo przekazano ją człowiekowi mieszkającemu w sąsiedniej wsi, ale gdy się wyprowadził i zmienił oddział samoobrony, otrzymał ją Häyhä. Takim samym karabinem posługiwano się na mistrzostwach świata w strzelaniu, w Helsinkach. Strzelania z broni wojskowej wykonywano z karabinów przydzielonych przez organizatora. Do każdego z krajów uczestniczących w zawodach wysłano uprzednio dwie sztuki wspomnianego SAKO M/28-30. Był on bardzo chwalony i podczas mistrzostw ustanowiono dzięki niemu trzy rekordy świata.

– Wyjeżdżam – powiedział Simo Häyhä do brata, który wyszedł z izby do sieni.

– Zachowuj się jak mężczyzna – pożegnał go Matti, podając mu rękę.

Simo obiecał, że tak będzie, i odwrócił się do wyjścia. – To nasz kraj, nie Rusków.

Ręka brata spoczęła ciężko na jego ramieniu. – Przecież wiem o tym.

Simo Häyhä szedł spokojnie przez podwórko, nie patrząc za siebie. Po co robić z tego taki szum. Ale starszy brat miał, oczywiście, rację. – To nasz kraj i naszym pozostanie.

Kapral rezerwy Simo Häyhä wyjeżdżał na nadzwyczajne ćwiczenia wojskowe, ponieważ Związek Radziecki zażądał od Finlandii terenów w celu "poprawienia bezpieczeństwa" Leningradu.

Simo zabrał ze sobą karabin Szpic o numerze fabrycznym 60974. Lato minęło, a śmierć miała wkrótce zebrać swoje żniwo.

Fińscy narciarze na pozycjach obronnych - wojna zimowa.

Fińscy narciarze na pozycjach obronnych - wojna zimowa.Fot. Domena publiczna

KOMPANIA MERIMETSO

Żołnierz rzucił płaszcz na iglaste gałęzie, położył się na nim i patrzył leniwie, jak podrygujące światło latarni sztormowej tworzy tańczące cienie na płótnie namiotu. Piecyk żarzył się czerwonawo, gdy dorzucano do niego drewna. Młody mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby pilnował, zamyślony, ognia. I dobrze, bo gdyby piecyk zgasł, toby mu się dostało. Oprócz doglądania ognia miał też uważać, żeby iskry lecące z piecyka nie podpaliły namiotu wraz z wyposażeniem i ludźmi. Schronów w tym sektorze frontu nie zdążono jeszcze wybudować. Ktoś kaszlał głośno, a młodzieniec z miejscowości Merikarvia, mający objąć wartę, przeklinał cicho, nakładając na siebie wyposażenie potrzebne podczas dwugodzinnego czuwania. W środku namiotu powietrze było wilgotne i zatęchłe, na dworze temperatura spadła poniżej minus trzydzieści stopni Celsjusza. Na szczęście nie wiało.

Ostatnie dni były dla Sima udane. Tuż przed Bożym Narodzeniem, 21 grudnia ustanowił własny rekord: dwadzieścia pięć celnych strzałów, które wpisał do notatnika.

Rosjanie okazali się nadzwyczaj nieostrożni. W sumie łup z ostatnich trzech dni wyniósł pięćdziesięciu jeden wrogów. Oprócz nich poważnie rannych musiała być jedna trzecia wszystkich potwierdzonych przypadków. Szczęście Sima Häyhy nie było jednak przypadkowe, czego nie można powiedzieć o niepojętym braku rozwagi u Rosjan.

Zaraz na początku wojny – jak opowiadano – feldfebel Pössi powalił w sektorze znajdującym się po północnej stronie Suojärvi czterdziestu jeden Rosjan czterdziestoma czterema kulami.

[…]

Wtedy Häyhä nie zapisywał jeszcze swoich celnych strzałów. Dobrze, że chociaż pamiętał, by coś zjeść.

W Kollaa pierwszym prawdziwym wyzwaniem okazało się wyeliminowanie rosyjskiego snajpera, będącego – jakby to powiedzieli panowie z dowództwa – ciągłym utrapieniem oficerów kierujących ogniem artyleryjskim. Śnieg padał jeszcze wtedy rzadko. Po stronie Rosjan ziemia pełna była ciemnych miejsc pokrytych gnijącą roślinnością. Na takim różnorodnym terenie łatwo się ukryć, bo jedynie ruch mógł zdradzić. Oficerowi kierującemu ogniem udało się jednak w końcu wyśledzić przez lornetkę właśnie to gołe miejsce, w którym czaił się sowiecki strzelec. Simo Häyhä otrzymał od oficera dokładne dane i wziął cel na muszkę. Rosjanin poruszył się. Häyhä strzelił, podparłszy się solidnie. Bez pudła. Pozostał chwilę na miejscu, czym popełnił błąd. Lufy rosyjskich moździerzy zaczęły pluć ogniem, Simo zorientował się, że znajduje się w samym środku piekła. Fala uderzeniowa zachwiała nim. Häyhä próbował przylgnąć do ziemi, znaleźć bezpieczny punkt, chroniący przed świszczącymi dokoła odłamkami. Gdy kanonada umilkła, przybył wysłannik Aarnego Juutilainena, dowódcy kompanii, by pomóc mu przejść do osłoniętego miejsca. Simo Häyhä przymknął oczy i rozmyślał nad tym, jak szybko się to wszystko rozegrało.

Fiński żołnierz z erkaemem Lahti-Saloranta M-26

Fiński żołnierz z erkaemem Lahti-Saloranta M-26Fot. Domena publiczna

Rozmowy w Moskwie śledzono z napięciem, słuchając radia. Paasikivi wrócił do Helsinek i znów wyjechał po otrzymaniu wskazówek. – Mam jeszcze nadzieję, że wojna wybuchnie – oznajmił z powagą Juutilainen. Dziwny człowiek, ale znał się na rzeczy. Żołnierze w kompanii mieli jasne zdanie – nie wolno oddać ani cala ziemi. A jeśli alternatywą była wojna? Całkowite zniszczenie. Albo upokarzająca kapitulacja. Najpierw obce bazy, a potem okupacja, tak jak w przypadku Estonii. – Ruscy tu nie przyjdą, oni mają większych od nas wrogów – mówiąc to, ludzie uspokajali samych siebie. Ale rację mieli ci najbardziej cyniczni. Świat oszalał. Finlandia pozostała osamotniona. Potem, na początku października ogłoszono nadzwyczajne ćwiczenia wojskowe.

Strzały w Mainili padły 26 listopada 1939 roku. Związek Radziecki ogłosił, że Finlandia ostrzelała rosyjski teren z małej wsi przygranicznej, wskutek czego zginęło wielu żołnierzy Armii Czerwonej. Finowie odpowiedzieli, że przecież nie było tam śladu fińskiej artylerii. Nastąpił czas oczekiwania i nerwów.

Właściwie początek wojny przyniósł wielu ludziom ulgę. Teraz nie trzeba się było zastanawiać, tylko działać jak najskuteczniej. Ale czy to wystarczy?

[…]

Simo Häyhä wspominał, jak po otrzymaniu wezwania przybył do koszar w Huuhanmäki. Tam, zgodnie z planem mobilizacyjnym powołano 34. Regiment Piechoty, którego dowództwo objął zwierzchnik okręgu wojskowego Sortavala, podpułkownik Ville Teittinen. Ville Bojownik, bo tak zwano tego surowego oficera, który ukończył szkołę kadetów, wydawał się zawsze zdenerwowany w czasie pokoju i odprężał się dopiero na wojnie. Początkowo wszystko było jednym wielkim chaosem. Häyhę, mającego już swoje lata, bawiło to całe zamieszanie. W koszarach młodsi podoficerowie wykorzystywali w pełni autorytet, jaki przydawały im belki na naramiennikach, ale gdy znaleźli się na froncie, to natychmiast zapomnieli o niepotrzebnych gestach. Wspólne trudy, zmęczenie i wróg wytworzyły mocne poczucie jedności. Poza tym dowódcy kompanii nie interesowały głupstwa. Wystarczało mu, żeby kompania była gotowa do boju jak najszybciej. Początkowo wyposażenie zdobywano po prostu kosztem innych.

[…]

Już od dłuższego czasu Finów dręczył niezwykle celnymi strzałami pewien rosyjski strzelec wyborowy. W krótkim czasie kompania Juutilainena straciła trzech dowódców plutonu i jeszcze na koniec podoficera wyznaczonego na dowódcę plutonu. Młodzieńcowi bardzo to zadanie pochlebiło i w swoim zapale – mimo ostrzeżeń Juutilainena i innych – wychylił się, stając się łatwym celem dla Rosjanina. Finowie podejrzewali, że zabójcą wszystkich był jeden i ten sam strzelec. – Spróbuj wyeliminować tego Ruska – poprosił  Juutilainen stojącego przed nim z poważną miną Sima Häyhę. – Panie poruczniku, zrobię, co w mojej mocy – odpowiedział bez wahania drobny mężczyzna. – Powodzenia – pożyczył mu zwierzchnik i uścisnął dłoń. Dowódca kompanii sam próbował bez powodzenia ustrzelić swoim karabinem z celownikiem optycznym przebiegłego Rosjanina.

Fińscy żołnierze na drodze Raate.

Fińscy żołnierze na drodze Raate.Fot. Domena publiczna

Ciepło ubrany Häyhä przeczołgał się nazajutrz wcześnie rano na swoją dobrze zamaskowaną pozycję strzelecką. Przed wyprawą zjadł porządne śniadanie, a w kieszeni miał kawałki cukru, aby utrzymać sprawny umysł. Häyhä używał najchętniej karabinu wyposażonego w zwykły, otwarty celownik, ponieważ podczas strzelania nie musiał podnosić głowy, jak wtedy gdy wyznaczał cel przez lunetę. Śmierć ociera się zwykle o człowieka, przelatując o kilka centymetrów od niego. Gdyby chciał, mógłby wziąć jeden z karabinów z celownikiem optycznym, odebranych Rosjanom. Häyhä, leżąc nieruchomo, obserwował teren rozpościerający się przed nim. Od czasu do czasu musiał dać odpocząć oczom i przyglądał się bliżej położonym obiektom, ponieważ wzrok męczył mu się wskutek długiego wpatrywania się w jedno miejsce, przez co obraz zaczynał się ruszać. Wyobraźnia okazywała się niekiedy gorsza od wroga. Mijały godziny, a nic się nie działo. Usłyszał kilka pojedynczych wystrzałów, najczęściej serie z karabinów maszynowych Diektariewa. Była to wyjątkowa i rzadko używana broń, wyposażona w czarny magazynek przypominający ówczesną płytę do odtwarzania muzyki. Nazywano ją też Emmą ze względu na popularny przebój o takim tytule. Häyhä obserwował rewię pocisków smugowych na ziemi niczyjej. Od czasu do czasu odzywał się należący do Finów karabin maszynowy Maxim. Śnieg prószył po wybrzuszeniach okopów, a odbite rykoszetem pociski dawały swój koncert. W tle słychać było kanonadę rosyjskiej ciężkiej artylerii, która na szczęście nie ostrzeliwała tego sektora frontu. Ale gdzieś tam szalało piekło. I wtem rosyjski strzelec popełnił życiowy błąd. Szczęście, towarzyszące mu przez długi czas, spowodowało, że stracił czujność. Häyhä strzelił i zaczął się ostrożnie wycofywać. Teraz odezwały się większe lufy. W pozycję ogniową opuszczoną przez Sima uderzyły pociski z armaty automatycznej. Po przedostaniu się w bezpieczne miejsce Häyhä udał się prosto do namiotu Juutilainena.

U wejścia wisiała tabliczka z napisem: Porucznik rezerwy A. Juutilainen. Wycierać buty. Pukać.

Häyhä wytarł buty, zapukał i pochyliwszy się, wszedł do środka. Juutilainen siedział w bujanym fotelu i coś czytał. – Panie poruczniku. Wydaje mi się, że go dostałem.

*Publikujemy fragment książki "Biała śmierć. Najskuteczniejszy snajper w historii wojen – Simo Hayha" Petri Sarjanena, która 21 października 2025 ukazała się w Wydawnictwie Replika. Lead pochodzi z opisu Wydawcy. 

Przeczytaj źródło