
Po 1989 roku Polska dołączyła do grona beneficjentów faktu, że Stany Zjednoczone wygrały II wojnę światową, a następnie także zimną wojnę. Wspaniały to był czas – nie zapomnę go nigdy. Ale tego czasu już nie ma.
Trudno powiedzieć, dlaczego wszystko się tak posypało. Powstały na ten temat grube książki, ale nawet w nich nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Może trudna sytuacja wewnętrzna, może kryzys 2008 roku, może obrany model imperium-handlarza-usługodawcy, kontrolującego marżę, a nie imperium opierającego się na twardym przemyśle.
A w największym jednak stopniu – przespanie momentu, w którym zbieracze ryżu przestali szyć tylko trampki. To zaś oznacza koniec jednego ośrodka władzy nad światem.
Mamy więc powrót do tego, co było zawsze. Jednolita powierzchnia globu znów pęka na pojedyncze płyty tektoniczne, a ziemia się trzęsie
Nie jest to dobry czas dla krajów takich jak Polska. Nagle nasz gospodarczy cud ostatniego ćwierćwiecza przestaje mieć aż takie znaczenie. Nauczycielka właśnie wyszła z klasy, a to, kto ma dobre stopnie, staje się teraz kwestią marginalną.
W ostatnich miesiącach opinia publiczna w naszej części świata zaczyna się konfrontować z tym, o czym pojedynczy eksperci alarmowali od co najmniej dekady. Stany Zjednoczone osłabły. Nie są już jedynym, dominującym ośrodkiem siły. Są myślami na Pacyfiku, gdzie po raz pierwszy w nowożytnej historii mają równorzędnego rywala.
To jeszcze nie jest oczywiste dla każdego, bo wszystko w zachowaniu USA można sprowadzić do indywidualnej specyfiki Donalda Trumpa. Dla jednych idiota, dla innych szaleniec, dla jeszcze innych geniusz, który stylem "pijanego mistrza" po kolei osiąga swoje cele.
Dla mnie przede wszystkim jest to objaw. Objaw tego, że Amerykanie przekalkulowali sobie raz jeszcze ostatnie pół wieku w światowej polityce i zrozumieli, że ten model wysokoprowizyjnego zarządzania światem – choć początkowo bardzo dla nich korzystny – na dłuższą metę nie jest do utrzymania, gdy pojawili się kwestionujący go konkurenci z Chin. Koszty zarządzania są duże, a prowizja coraz częściej ląduje w Shenzhen.
Make America Great Again
Jeśli ktoś w fundamentalnym haśle politycznym odwołuje się do powrotu do wielkości, to wprost przyznaje też, że wielkość ta została po drodze utracona. To niejedyny, ale bardzo istotny nurt amerykańskich republikanów, którzy politycznie konsumują to, co amerykański podatnik odczuwa instynktownie – że lepiej już było.
Nawet jeśli odrzucimy czysty populizm, to znajdziemy całą rzeszę merytorycznych argumentów tego ruchu: przeciwko globalizacji, która odbiera klasie niższej miejsca pracy i poczucie ogólnego dostatku, przeciwko zmianom kulturowym, które odbierają poczucie bezpieczeństwa. Jeśli w Polsce można znaleźć polityków tęskniących sentymentem za Rzecząpospolitą szlachecką, to tym prościej znaleźć w USA ludzi tęskniących za obrazkami oddzielonymi od teraźniejszości zaledwie jednym pokoleniem.
Kształt republikańskich i demokratycznych frakcji stara się mniej więcej odpowiadać strukturze amerykańskiego społeczeństwa. A to też coraz częściej nie składa się już z potomków imigrantów z Włoch czy Irlandii, ale z Ameryki Południowej, Środkowej, a nawet z Azji. Joe Biden był prawdopodobnie ostatnim prezydentem demokratów wykutym w ogniu zimnej wojny, a optyka nowego pokolenia… to już inna historia.
Zmierzam do tego, że nawet jeśli ruch MAGA zostanie odspawany od władzy, kierunek amerykańskiej polityki będą wyznaczać ludzie z pokolenia Alexandrii Ocasio-Cortez, którzy o Polsce, Ukrainie czy Rosji coś tam może słyszeli, ale ich spojrzenie będzie diametralnie odmienne – skupione na innych regionach, innych problemach, opartych na innych doświadczeniach i innych podręcznikach do historii.
Ameryki już nie ma
Przynajmniej nie powinno jej być w polskiej polityce i kalkulacji. Nie w taki sposób, jak do tej pory. Przy czym - to bardzo istotne zastrzeżenie - nie namawiam do krzyczenia, że "NATO nie istnieje". Wręcz przeciwnie – powinniśmy na każdym kroku grać kartą NATO, tak długo, jak ma ono formę odstraszania i polisy bezpieczeństwa.
Jesteśmy częścią zachodniego świata, bardzo dzielnie o to walczyliśmy i z dumą przyjmujemy należne nam dziedzictwo. Ale jesteśmy też dwudziestą armią świata, dwudziestą gospodarką świata i czas w końcu odebrać dowód osobisty.
Mając na uwadze powyższe, Polska powinna zachowywać się tak, jak gdyby NATO faktycznie nie istniało. Skoro nawet Joe Biden ograniczał w 2022 roku ukraińską kontrofensywę, nie mogąc zdecydować, jaki rezultat wojny leży w interesie Stanów Zjednoczonych, powinniśmy pozbyć się wszelkich złudzeń. Bo to nie tylko Donald Trump chcący negocjować byle jaki pokój, bo ważniejsze jest dla niego co napisze na okładce Time, niż za co życie traciły setki tysięcy Ukraińców.
Dość zamawiania niepotrzebnej broni z USA w ramach "polisy bezpieczeństwa". Dość budowania armii w taki sposób, by realizowała polecenia amerykańskich, a nie polskich generałów. Potrzebna jest budowa regionalnych sojuszy z państwami, które podzielają nasze interesy w zakresie bezpieczeństwa. To się na szczęście powoli dzieje – uśmiecham się tu serdecznie do Szwecji – ale im szybciej zrozumiemy, w jakiej pozycji się znaleźliśmy i w jakich barwach rysują się kolejne dekady, tym większa szansa, że przetrwamy.
A po latach pięknego wzrostu podstawowym celem państwa polskiego na kolejne dekady jest po prostu przetrwać. Nie zawsze dobrze nam to wychodziło.
Czytaj także:

2 tygodni temu
15



English (US) ·
Polish (PL) ·