W hali wylotów lotniska w Antalyi stoi drzewko, na którego gałęziach zamiast liści powiewają przecięte opaski all inclusive. Każdy z pasków to czyjeś wspomnienia – słony posmak w ustach po morskiej kąpieli, zakwasy po górskich wycieczkach, bulgotanie sziszy, kołowrót w głowie po piątym mojito (tureccy barmani nie szczędzą rumu). Przechodząc obok tej "wakacyjnej choinki", zastanawiam się, ile pasków zostawili tu Polacy? Poza tureckim, jedynym językiem, który słychać tu częściej niż polski jest rosyjski. Turcy nie widzą nic zdrożnego w przyjmowaniu turystów płacących w "krwawych" rublach wymienianych na euro. Rosjanie czują się w Antalyi jak w domu. Na lotnisku, w hotelach, sklepach, na ulicach – wszędzie czekają na nich tablice informacyjne po rosyjsku. W hotelowej restauracji każda z potraw podpisana jest w języku Puszkina.
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Jedni przyjeżdżają z dziećmi na plażę i do parków wodnych. Innych przyciąga turecka wersja all inclusive. Są też tacy, którzy robią sobie w Antalyi balonikowanie żołądka, a potem odpoczywają kilka dni w hotelu.