15-latka zabiła 9-latkę. Nawet jej zaburzenia psychiczne nie złagodziły wyroku

5 godziny temu 2
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Dwa życiorysy

St. Martins w stanie Missouri to typowe małe amerykańskie miasteczko (według spisu z 2010 r. liczące 1140 mieszkańców), gdzie niemal każdy zna każdego, a ludzie nie czują potrzeby, by zamykać drzwi domów na klucz. Do feralnego wieczoru 21 października 2009 r. życie mieszkańców toczyło się zwykłym trybem — wtedy jeszcze nikt nie mógł przewidzieć, że senny spokój tego miejsca zaburzy przerażająca brutalnością zbrodnia.

Wychowana tam dziewięcioletnia Elisabeth Olten pochodziła z dużej, pełnej rodziny. Wcześnie zainteresowała się teatrem i zaczęła występować w szkolnych przedstawieniach. Bliscy opisywali ją jako pogodne, spokojne i bezproblemowe dziecko.

Nie można było powiedzieć tego o jej kilka lat starszej sąsiadce, Alyssie Bustamante, która wiodła zupełnie inne życie i urodziła się w tzw. trudnym domu. Nastolatka wraz z młodszym rodzeństwem trafiła pod opiekę dziadków — ojciec odsiadywał bowiem wyrok za napaść, a niewydolna wychowawczo, uzależniona od narkotyków matka nie była w stanie zająć się córkami i synami.

Alyssa te zawirowania przypłaciła depresją dziecięcą, nieudaną próbą samobójczą w wieku 13 lat oraz epizodem leczenia psychiatrycznego. Na co dzień nosiła mocny makijaż, malowała paznokcie czarnym lakierem i publikowała niepokojące treści w mediach społecznościowych. Na zdjęciach typu selfie prezentowała agresywne gesty oraz charakteryzacje imitujące krew, a w rubryce "zainteresowania" w serwisach społecznościowych wpisywała: "zabijanie ludzi".

Wydawałoby się, że to nic nieznaczące wygłupy zbuntowanej nastolatki, ale widać było też silną fascynację śmiercią oraz skłonności do agresji. Z czasem Alyssa szła coraz dalej i naprawdę robiło się niebezpiecznie — próbowała nakłaniać młodszych braci do ryzykowanych zachowań i nawet umieszczała takie nagrania w sieci. Wyglądało na to, że dobrze się przy tym bawi.

Równocześnie brała czynny udział w życiu lokalnej społeczności, była nawet członkinią wspólnoty kościelnej. Dziadkowie, niezorientowani w social mediach, mogli nie wiedzieć, co ich wnuczka robi w sieci.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Gdzie jest Elisabeth?

21 października 2009 r. — rodzina Elisabeth Olten miała niebawem zasiadać do kolacji. Późnym popołudniem ktoś zadzwonił do drzwi — sześcioletnia Emma wywołała Elisabeth, żeby ta wyszła na podwórko. Matka początkowo nie chciała się zgodzić, ale dziewczynki grzecznie prosiły, więc ustąpiła. Warunek był jeden — córka miała wrócić do domu o 18.00. Ucieszone koleżanki zyskały więc godzinę i poszły na skraj pobliskiego lasu, gdzie zwykły się bawić.

Gdy zajęta gotowaniem matka spojrzała na zegarek, odkryła z niepokojem, że Elisabeth nie wróciła na czas, co w ogóle nie było do niej podobne. Ta zawsze była punktualna, a ponadto bała się ciemności i nie zdarzało się, żeby zasiedziała się na dworze do zmroku. Zaniepokojona pani Olten zadzwoniła więc do domu Emmy. Nie, Elisabeth w ogóle tam dziś nie było, usłyszała. Kolejny telefon kobieta wykonała łącząc się już z numerem alarmowym.

Policja od razu potraktowała sprawę zaginięcia bardzo poważnie. Machina ruszyła — funkcjonariusze kontrolowali pojazdy wjeżdżające i wyjeżdżające z miasta, angażowano kolejne patrole, psy tropiące, a nawet nurków do zadania zbiorników wodnych, których w okolicy nie brakowało.

Wieści o zaginięciu dziewczynki z sąsiedztwa niosły się od domu do domu. Społeczność miasteczka brała czynny udział w poszukiwaniach — powstawały montowane naprędce grupy ochotników, z godziny na godzinę w akcję włączało się coraz więcej osób, dołączali ci, którzy właśnie skończyli pracę. Przeczesywali podwórka, las, łąki, nieużytki, metr za metrem. Każdy chciał pomagać.

W końcu jedna z grup znalazła w lesie świeżo wykopany i zasypany dół, który poszukującym skojarzył się jednoznacznie. Po oględzinach okazało się jednak, że był pusty. Policja sprawdzała logowanie telefonu Elisabeth — mimo że aparat szybko się wyładował, pomógł zawęzić obszar poszukiwań.

"Chyba właśnie kogoś zabiłam"

Najważniejszym świadkiem była oczywiście Emma, z którą Elisabeth była widziana po raz ostatni. Sześciolatka, umiejętnie podpytana przez śledczych, przekazała im przełomową informację. Okazało się, że kilkulatki nie były same — dołączyła do nich 15-letnia siostra Emmy, Alyssia.

To właśnie Alyssa nalegała, żeby wyciągnąć z domu Elisabeth. Po co? Nie przyjaźniły się przecież. Chciała zostać z nią sam na sam, dlatego kazała siostrze wrócić do domu. I tak Alyssa stała się główną podejrzaną.

Nastolatka wezwana na komendę przyznała, że to ona wykopała w lesie grób — tłumaczyła, że miał być rzekomo przygotowany z myślą o martwych zwierzętach, jednak wydawał się nieco zbyt duży. Kryminalni zdobyli nakaz przeszukania domu jej dziadków. Wygląd większości pomieszczeń nie budził zastrzeżeń — poza pokojem dziewczyny. Jego ściany pokrywały odręczne bazgroły, ponure cytaty i napisy stylizowane na krwawe. Jeszcze bardziej złowieszcza była zawartość znalezionego tam pamiętnika Alyssy — we wpisie z 21 października, który autorka zdążyła już zamazać, udało się dojrzeć słowa "poderżnąć" i "gardło".

15-latka była przesłuchiwana przez detektywa w obecności babci i psychologa. Początkowo szła w zaparte. Rzekomo nic nie widziała, przekonywała, że nie ma nic wspólnego z zaginięciem Elisabeth, ale jej narracja stawała się coraz bardziej niespójna. W końcu została zapytana o wpis w pamiętniku — śledczy, dzięki wykorzystaniu specjalistycznych narzędzi po w krótkim czasie mieli już pełną jego treść ("chyba właśnie kogoś zabiłam. Udusiłam, poderżnęłam gardło, dźgnęłam nożem. Teraz nie żyje. Sama nie wiem, co czuję, to było niesamowite. Jak tylko pokonasz myśli w rodzaju: »o, Boże, nie dam rady tego zrobić«, jest całkiem przyjemnie. Trochę się denerwuję i trzęsę. Dobra, muszę iść do kościoła, LOL").

Inny znaleziony wpis, nieco straszy, brzmiał: "kiedy w końcu wybuchnę, ktoś umrze".

Dziewięciolatki nie umierają ot, tak

Detektyw powiedział podejrzanej, że udało się odczytać, o czym pisała 21 października i zapytał wprost, co się stało z Elisabeth. Alyssa dalej utrzymywała, że nie wie, ale gdy rozmówca zasugerował, że to może był wypadek, a jeśli tak, "to na pewno sobie z tym poradzimy", uchwyciła się tych słów, widząc w nich swoją szansę.

— Bawiłyśmy się i nagle upadła. Umarła, a ja nie wiedziałam, co robić, więc ją pochowałam — rzuciła, ocierając twarz z nieistniejących łez.

Znalazłszy nową linię obrony, w nadziei, że się wywinie, usiłowała przekonać dorosłych, że dziewięciolatka zmarła nagle, a ona w panice ukryła jej ciało. Straciła rezon, gdy dochodzeniowiec wytłumaczył jej, że "dziewięciolatki nie umierają ot, tak", a anatomopatolodzy po autopsji będą znali przyczynę śmierci dziewczynki, niezależnie od tego, czy był to wypadek, zawał czy poderżnięte gardło.

Alyssa, zapędzona w kozi róg, ostatecznie przyznała się do zbrodni. Gdy już się odblokowała, wyznała, że zaplanowała całość już kilka dni wcześniej, wykopała nawet grób. Dlaczego to zrobiła? Chciała zobaczyć, jak to jest, kiedy się kogoś zabija. Na ofiarę wybrała koleżankę siostry. Do realizacji planu wciągnęła nieświadomą zagrożenia Emmę. Potem już sana wywiodła sąsiadkę do lasu, udusiła, poderżnęła jej gardło i cięła jej ciało nożem. Po dokonaniu zbrodni wróciła do domu, jak gdyby nic się nie stało, a wieczorem poszła na spotkanie grupy religijnej.

Poczytalna, sądzona jak dorosła

Alyssa wskazała miejsce ukrycia zwłok — okazało się, że wolontariusze byli blisko — ciało swojej ofiary ukryła bowiem w lesie, nieopodal miejsca, w którym znaleziono pusty grób. W drugim, przeoczonym podczas poszukiwań, spoczywały zmasakrowane zwłoki małej dziewczynki. Sprawczyni wykopała zatem dwie dziury w ziemi — co wywołało falę spekulacji, że być może ofiary miały być dwie.

W oczekiwaniu na proces, który ruszył w 2010 r., Alyssa przebywała w zakładzie dla nieletnich. Usłyszała zarzut zabójstwa pierwszego stopnia i dostała obronę z urzędu. Adwokat wskazywał na jej młody wiek oraz długą historię problemów psychicznych — chciał przekonać sąd, że w dalszym ciągu potrzebowała leczenia, bo do zbrodni miały pchnąć ją zaburzenia, a jako bardzo młoda osoba zasługuje na resocjalizację. Prokuratura odpierała argumenty — 15-latka kalkulowała na chłodno, planowała, co po kolei zrobi. Doskonale rozumiała nieodwracalność śmierci.

Alyssa finalnie była sądzona jak dorosła, także ze względu na brutalność dokonanej zbrodni oraz metodyczne planowanie działań. Obrona dopatrzyła się pewnych uchybień podczas przesłuchania (m.in. obecność babci, która nie radziła sobie z tym, co usłyszała, zaczęła płakać i wyszła z pokoju na wieść o poderżniętym gardle małej sąsiadki), co miało podważyć wiarygodność przyznania się do winy. Koniec końców ten szczegół nie jednak zmienił wiele.

W 2012 r., po długim procesie, zapadł wyrok — morderstwo drugiego stopnia i napaść z bronią w ręku. 18-letnia już wtedy Alyssa została skazana na dożywocie i dodatkowe 30 lat pozbawienia wolności. W praktyce — nawet jeśli uzyska zwolnienie z kary dożywocia (wnioskowała już o to w 2024 r. — bez powodzenia), będzie musiała odsiedzieć zasądzone 30 lat. Oznacza to, że najwcześniej opuści więzienie licząc 65 lat.

Przeczytaj źródło