Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
- Poznaj swój Indeks Zdrowia! Odpowiedz na te pytania
- Więcej aktualnych wiadomości znajdziesz na stronie głównej Onetu
Marianna Lach, Medonet: W związku z tragedią na Słowacji, śmiercią 11-letniego chłopczyka z powodu zarażenia amebą Naegleria fowleri, Polacy dowiedzieli się, że istnieje w systematyce więcej niż tylko jakaś jedna ameba, o której uczyli się w podstawówkach. Ile jest tak naprawdę tych ameb?
Dr hab. Marcin Padzik, WUM: Typ Amoebozoa zawiera w sobie dziesiątki rodzajów i tysiące gatunków ameb, w tym ameb wolnożyjących, do których należy opisana przez panią powyżej patogenna ameba Naegleria fowleri.
A tych niebezpiecznych, patogennych dla człowieka?
Ameby środowiskowe, które mogą być potencjalnie patogenne dla człowieka, to grupa ameb wolnożyjących (free-living ameboa, FLA). To pierwotniaki amfizoiczne, czyli takie, które normalnie bytują w środowisku zewnętrznym (w wodzie, glebie), jednak w sprzyjających warunkach mogą stać się fakultatywnymi pasożytami. Główne rodzaje to właśnie Naegleria z gatunkiem fowleri, który spowodował pierwotne zapalenie mózgu i opon mózgowych u tego dziecka. Oprócz tego mamy rodzaj Acanthameboa, chyba najbardziej rozpowszechniony i właśnie nim zajmujemy się u nas w Zakładzie Biologii Medycznej WUM, w Pracowni Parazytologicznej.
Mamy też rodzaj Balamuthia oraz rodzaj Sappinia. To cztery najczęściej występujące rodzaje ameb z grupy FLA. W ramach rodzajów mamy gatunki, a wśród gatunków szczepy ameb, które mogą być potencjalnie patogenne dla człowieka. Jeśli chodzi o gatunek Naegleria fowleri, jej patogenność jest stwierdzona. Jest to ameba amfizoiczna, co oznacza, że może bytować w środowisku zewnętrznym, odżywiać się bakteriami i grzybami, a w momencie, kiedy trafi do organizmu ludzkiego, może wywołać nagłe stany patologiczne, niestety kończące się często śmiercią. Warto zaznaczyć, iż świadczy to o tym, że nie są to ameby przystosowane stricte do pasożytowania, bo każdy, powiedzmy, "szanujący się" pasożyt nie zabija swojego gospodarza, tylko czerpie z niego, utrzymując go przy życiu.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoAle tych zgonów chyba nie jest tak dużo, jakby się nam wydawało z powodu zarażenia tą szczególną amebą Naegleria fowleri?
Dane na temat zgonów są różne, bardzo szczątkowe. Zdiagnozowanych przypadków zarażenia amebą Naegleria fowleri (Primary Amoebic Meningoencephalitis (PAM)) mieliśmy na świecie bodaj niecałe 500 w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Różne dane literaturowe będą podawać różne liczby. Rząd wielkości mówi sam za siebie. To jest mniej więcej tyle, ile ludzi w tym czasie zostało porażonych piorunem. Myślę, że więcej osób wygrało w tym czasie w totolotka.
W związku z tym, że są to rzadkie przypadki, mało o nich wiemy. Jak trafia się pacjent taki jak ten chłopczyk, pojawiają się trudności diagnostyczne. Jeżeli dojdzie do poprawnej diagnozy, to najczęściej jest ona spóźniona i niestety diagnozuje się to zarażenie post-mortem. Czyli przeprowadza się sekcję, chociaż nie zawsze, bo nie zawsze jest ku temu podstawa, nie zawsze rodzina się na to zgadza itp. Wtedy na ogół szereguje się przyczynę zgonu jako zakażenie układu nerwowego o nieznanej etiologii. To wynika z faktu, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić jednoznacznie biologicznego czynnika zakaźnego ze względu na braki diagnostyczne. A diagnostyka kuleje ze względu na to, że jest bardzo mało przypadków Naegleriozy.
W tym samym czasie zakażeń bakteryjnych i wirusowych są setki tysięcy. Po prostu diagnostyka w kierunku ameb nie jest rozwinięta, nie wszędzie można zdiagnozować takie przypadki, nie każdy wie, jak to robić. Bardzo prawdopodobne jest, że przypadków Naegleriozy lub innych wywołanych przez ameby wolnożyjące było i jest więcej, tylko nie są one poprawnie diagnozowane.
A co by się stało, gdyby ten chłopczyk był w porę zdiagnozowany, czy udałoby się go uratować?
To jest tak jakby błędne koło. W związku z tym, że są to zarażenia bardzo sporadyczne, nie ma ustalonego schematu leczenia, bo nie prowadzi się kompleksowych badań w tym kierunku. Tym, czym się posiłkują lekarze i badacze w kontekście patogennych ameb amfizoicznych, są przede wszystkim badania in vitro, które prowadzą różne ośrodki. Na przykład jest ośrodek na Teneryfie, w którym badacze zajmują się Naeglerią. Amebami amfizoicznymi, oprócz naszej pracowni, zajmują się też ośrodki w USA, Austrii, Niemczech czy Meksyku, ale to są przede wszystkim badania in vitro. Żeby wprowadzić do obiegu konkretne leki potrzeba badań klinicznych, czasochłonnych i kosztownych. To jest po prostu tutaj nieopłacalne.
Jak leczono do tej pory takie zarażenia?
Są przypadki, gdzie podano miltefozynę, lek stosowany w leczeniu leiszmaniozy oraz amfoterycynę B, lek przeciwgrzybiczy wraz z zastosowaniem okładów chłodzących, zmniejszających temperaturę i obrzęk mózgu. Stosują takie oraz inne kombinacje leków udało się kilku pacjentów odratować. Nadal jednak nie wiemy, czy te leki są w 100 proc. skuteczne, jak je dawkować i w jakiej kombinacji, bo nie ma kompleksowych danych i statystyk na ten temat. To są jedynie tak zwane "case reports", czyli mamy udany przypadek leczenia, który raportujemy, nawiasem mówiąc, nieudane leczenie lekarze i naukowcy również raportują, bo to zwiększa naszą wiedzę na temat takich przypadków. W związku z powyższym, jeżeli nawet to dziecko byłoby zdiagnozowane wcześniej, pierwszego, drugiego dnia, to też jest bardzo mało prawdopodobne, że można by było cokolwiek zaradzić dlatego, że ta inwazja postępuje bardzo szybko, trwa od kilku do kilkunastu dni i najczęściej kończy się zgonem pacjenta.
Objawy też nie są zbyt charakterystyczne? Jak to wszystko przebiega?
To jest choroba sezonowa. Występuje głównie w lecie, wtedy, kiedy jest ciepło i temperatura wody podnosi się dosyć znacznie. W zimie nie notuje się takich przypadków. Zarażamy się w momencie dostania się wody z amebami do jamy nosowej. Po kilku dniach pojawia się gorączka, bóle głowy, wymioty, osłabienie. Do tego może dochodzić światłowstręt, a nawet napady padaczkowe. Co ciekawe, większość przypadków, które są notowane na świecie, dotyczy osób zdrowych, aktywnie spędzających czas, które miały kontakt z wodą. To też pewne kuriozum, że choroba ta dotyka głównie osób zdrowych, młodych i aktywnych. Na Kostaryce był przypadek dziecka, które wraz z rodzicami i dziesiątkami innych osób kąpało się w hotelowym basenie i zmarło z powodu Negleriozy. Rodzice od tego momentu swoje życie poświęcili fundacji finansującej badania naukowców, badających ameby amfizoiczne w tym te z gatunku Naegleria fowleri, oraz uświadamiającej ludziom takie zagrożenia.
Niektórzy są "bardziej" odporni? Tak może być?
Tak. Bardzo dużo osób ma przeciwciała przeciwko tej i innym amebom amfizoicznym, a to oznacza, że miało z nimi kontakt, a jednak nie zachorowało. Naukowcy zachodzą w głowę dlaczego i jest to także tematem ich badań.
Jak się zarażamy?
Naegleria fowleri zarażamy się przez kontakt z wodą zawierającą trofozoity lub cyty, która dostaje się do jamy nosowej i następnie nerwami węchowymi przez kość sitową dostaje się do mózgu, co wywołuje pierwotne zapalenie mózgu i opon mózgowych (PAM). Dzieje się to na przykład przy wskakiwaniu do wody i zanurzaniu głowy. .
Chciałabym uspokoić czytelników Medonetu, że nie ma się czego bać.
To są bardzo rzadkie przypadki, więc naprawdę istnieje minimalne prawdopodobieństwo, że taka ameba dostanie się akurat do naszego nosa. Ponadto, nawet jak się dostanie, w większości przypadków nie dochodzi do zarażenia, o czym świadczy pośrednio dość duża powszechność występowania przeciwciał przeciwko tym amebom w populacji. W związku z powyższym, nie ma jakiejś oficjalnie ustalonej profilaktyki. Jedyne zalecenia, dostępne na stronie amerykańskiej agencji CDC (Centers for Disease Control and Prevention), to niekąpanie się w otwartych zbiornikach i ciekach wodnych w okresie letnim. Jeśli się kąpiemy, to zalecane jest niezanurzanie głowy lub przynajmniej zatykanie nosa pod wodą. Uspokajam. To naprawdę ultrarzadkie przypadki.